Rejs na Antarktydę - nasza relacja dzień, po dniu.
top of page
Post: Blog2 Post

REJS NA ANTARKTYDĘ – NASZA RELACJA DZIEŃ, PO DNIU.

Antarktyda to najdalszy, najmroźniejszy, najbardziej niegościnny, a co za tym idzie najrzadziej odwiedzany kontynent świata. Był także najpóźniej odkrytym kontynentem świata. Wiem, że ciężko sobie to wyobrazić, ale pierwszy raz człowiek zobaczył ten ląd zaledwie dwieście lat temu. 28 stycznia 1820 roku do wybrzeży Antarktydy dopłynęła rosyjska wyprawa Fabiana Bellingshausena. Jednak na pierwsze zejście na ląd trzeba było jeszcze trochę poczekać. Pierwszy raz człowiek stanął na tym niegościnnym kontynencie 24 stycznia 1895 roku. Zaledwie 129 lat temu.

 

Ciekawostka... Od czego wzięły się nazwy Arktyka i Antarktyda? To spolszczenie nazw angielskich Arctica i Antarctica. Z greki „arktos” oznacza „niedźwiedź”, „ant” znaczy „bez”, czyli mamy niedźwiedź i bez niedźwiedzi, co jest zgodne z prawdą, gdyż niedźwiedzie polarne występują na północy, na południu ich nie ma.

 

Rejs na Antarktydę był naszym największym podróżniczym marzeniem. Jednak ze względu na bardzo wysokie koszty takiej wyprawy, odkładaliśmy realizację tego marzenia gdzieś na baaaaardzo odległą przyszłość. Ceny takich rejsów zaczynają się od 5000-7000 USD za 10-12 dniowy rejs. To oczywiście koszt za jedną osobę w kajucie ekonomicznej 2-osobowej z bulajem (takim malutkim okrągłym okienkiem). Kajuty wyższego standardu to od +30% do +50% ceny wyjściowej. W przypadku lepszych kajut, lepszych statków, nieco dłuższego pobytu i bardziej rozbudowanego programu znajdowałam oferty za 10 000 – 25 000 USD ale to już był totalny kosmos. Wiele zależy też od klasy statku, od liczby pasażerów, od trasy rejsu oraz dodatkowo zaplanowanych atrakcji. Zdajemy sobie sprawę, że można upolować świetne okazje i te wycieczki kupić od 40, do nawet 60 % taniej, jest tylko jeden warunek…trzeba mieć czas aby polować na takie okazje w Ushuaia lub Punta Arenas skąd wypływa większość statków na Antarktydę. Firmy organizujące rejsy na Antarktydę zgłaszają wolne miejsca w terminach: od miesiąca, do nawet dwóch dni przed wypłynięciem, z różnymi upustami cenowymi. Kiedy zostają wolne miejsca, organizatorom rejsu bardziej opłaca się sprzedać w dużo niższej cenie miejsce, ale mieć komplet obłożenia. My na taką opcję nie mogliśmy sobie pozwolić, ze względu na ograniczenia czasowe naszych podróży.

 

Tak więc Janusz wziął sobie za punkt honoru znalezienie rejsu, na który będziemy mogli sobie pozwolić. I tak w ubiegłym roku trafił na stronę Norwegian Cruise Line. Koszt 14 dniowego rejsu z Buenos Aires na Antarktydę, był w naszych możliwościach finansowych, jednak ceny lotów były kosmiczne. Do tematu wróciliśmy w połowie ubiegłego roku i tak spontanicznie w przeciągu kilku godzin mieliśmy wykupiony rejs, oraz bilety na samolot do Buenos Aires. W dobrej promocji za 14 dniowy rejs z Buenos Aires na Antarktydę na all inclusive, za naszą trojkę zapłaciliśmy 4 900 euro, czyli około 22 000 zł. Co wydaje się całkiem rozsądną ceną. Do tego doszły bilety lotnicze również w przystępnej cenie 2900 zł za osobę i tak spełnienie naszego największego podróżniczego marzenia stało się faktem dokonanym.

 

Mimo że wyprawa na Antarktydę nie jest ani łatwa, ani tania, co roku na lodowym lądzie stawia stopę ponad 20 tys. turystów z całego świata. Mam nadzieję, że relacja z tej najdalszej podróży spodobała Wam się i zachęciła do śledzenia naszych następnych podróży.

 

Rejs na Antarktydę – nasza relacja dzień, po dniu.

 

Dzień 1 Buenos Aires (Argentyna) - Zaokrętowanie na statku

Naszą przygodę na statku rozpoczęliśmy od zaokrętowania się na nim. Punktualnie o godzinie 12 wyjechaliśmy taksówką z hotelu, w którym się zatrzymaliśmy w centrum Buenos Aires. Do portu i miejsca, gdzie odbywało się meldowanie pasażerów nie mieliśmy daleko. Bo zaledwie 20 min jazdy. Wszystkie procedury poszły bardzo sprawnie i szybko. Pierwszy etap sprawdzanie biletów i zdanie bagaży, które później zostaną dostarczone pod drzwi naszej kabiny. Bagaże zostały oznaczone numerkami kabin. Następnie z pod hali gdzie zdawaliśmy bagaż wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas do portu (około 5 min jazdy). Później przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa przypominającą te na lotnisku, skanowanie bagaży podręcznych. Na koniec mieliśmy kontrolę paszportową (w końcu opuszczamy chwilowo terytorium Argentyny), po której przy kolejnym okienku odebraliśmy karty pokładowe i udaliśmy się do wejścia na statek.

 

Statek będzie naszym domem przez najbliższe czternaście dni. Naszym hotelem, restauracją (na szczęście mamy dość spory wybór), centrum rozrywki. Do dyspozycji pasażerów jest kilka rodzajów pokoi/kajut na siedmiu poziomach, są dwu-, trzy- i czteroosobowe. My wybraliśmy kajutę wewnętrzną, gdyż stwierdziliśmy, że bez sensu sporo dopłacać, skoro i tak nie planujemy przesiadywać całymi dniami w kajucie. Kajuty standardem odpowiadają całkiem przyzwoitemu pokojowi hotelowemu. Do dyspozycji mamy minibarek, dużą szafę na bagaże, podwójne łóżko, oraz łóżko piętrowe dla Lelci, TV oraz oczywiście prywatną łazienkę z prysznicem.

 

Pierwsze godziny na statku przeznaczyliśmy na poznanie miejsca, gdzie spędzimy następne dwa tygodnie. To nasz pierwszy tego typu rejs i muszę przyznać, że statek robi ogromne wrażenie. Do dyspozycji mamy 12 pubów/barów, w których wieczorami zawsze coś się dzieje, 7 restauracji (3 w których możemy się stołować w ramach naszego pakietu oraz 4 „a la carte” dodatkowo płatne). Do tego basen zewnętrzny, 6 jacuzzi, boisko do gry w piłkę i mnóstwo innych atrakcji. Jest też siłownia i kryty basen z saunami oraz strefa spa, niestety jest to dodatkowo płatne 360$ za osobę za cały rejs, a w dodatku wstęp 18+, więc odpuściliśmy. Jest też całkiem fajny kącik zabaw dla dzieci. Zapisaliśmy także Lelcię do klubiku Splash Academy, do którego możemy ją zaprowadzać, trzy razy dziennie, w wyznaczonych przedziałach czasowych, aby mogła spędzić czas pod opieką wykfalifikowanych animatorów, a my w tym czasie możemy odpocząć i spędzić nieco czasu bez maleństwa. Jakby atrakcji było mało to codziennie w teatrze odbywają się różnego rodzaju występy i koncerty.

 

Popołudnie, jak już nieco ogarnęliśmy się na statku, spędziliśmy przy basenie ciesząc się wakacyjnym klimatem.  A o zachodzie słońca wypłynęliśmy z Buenos Aires.

 

Dzień 2 Montevideo (Urugwaj)

Pierwszy port do jakiego przybiliśmy - Montevideo, Urugwaj. Montevideo to stolica Urugwaju i jak to ze stolicami bywa, jedni je kochają, inni nie za bardzo. Nie mieliśmy zbyt dużych oczekiwań, jeśli chodzi o stolicę tego niewielkiego kraju (to około połowa powierzchni Polski). Planując zwiedzanie nie mogliśmy znaleźć ciekawych miejsc wartych odwiedzenia. Ale nie chcieliśmy tak od razu skreślać stolicy Urugwaju.

 

Z racji tego, że nie mieliśmy pomysłu na zwiedzanie Montevideo zdecydowaliśmy się wybrać na 3 h wycieczkę po najciekawszych miejscach w mieście tzw. „city tour”. Wykupiliśmy ją w porcie po zejściu ze statku. Koszt takiej wycieczki całkiem rozsądny 20$ za osobę (za Lelcię nie płaciliśmy). Zwiedzanie Montevideo rozpoczęliśmy od Playa Ramirez, następnie zatrzymaliśmy się przy pomniku pamięci ofiar Holokaustu, a chwilę później przy photo spocie z napisem „Montevideo” i Playa Pocitos. Kolejny przystanek Stadion Centenario i znajdujący się w jego pobliżu Carreta Monument. Później mieliśmy pół godziny na hali targowej Mercado Agricola, z której pojechaliśmy pod budynek parlamentu Palacio Legislativo, według nas najciekawsza budowla w mieście. Na sam koniec pojechaliśmy na Plaza Independencia, czyli plac Niepodległości mieszczący się w centrum miasta. Najbardziej charakterystycznym budynkiem, który znajduje się po wschodniej jego części jest Palacio Salvo oraz znajdująca się po przeciwnej stronie Puerta de la Ciudadela – brama będąca pozostałością dawnych murów obronnych, a kawałek dalej Teatr Solis. Przy placu spędziliśmy najwięcej czasu i Montevideo zaczęło nam się troszkę podobać. W drodze z Plaza Independencia do portu trafiliśmy na pchli targ oraz zajrzeliśmy do katedry (Catedral Metropolitana). Gdybyśmy nie mieli obiadu na statku, pewnie zostalibyśmy coś zjeść na Mercado del Puerto.  No i w sumie to były wszystkie najciekawsze miejsca w Montevideo, takie of the top.

 

Już wiemy czemu nie mogliśmy znaleźć niczego ciekawego w Montevideo, po prostu nie ma tam zbyt wiele do zobaczenia. Miasto nie zrobiło na nas większego wrażenia. Uważam, że spokojnie jego zwiedzanie można sobie odpuścić. No chyba, że tak jak my będziecie mieli tylko parę godzin do zagospodarowania, to warto wybrać się na spacer lub po prostu odpocząć na jednej z miejskich plaż. Nie oczekujcie za wiele, a wtedy z pewnością się nie rozczarujecie. Prawdą jest jednak to, że Montevideo jest przepięknie położone.

 

Resztę dnia spędziliśmy na statku przy basenie, ciesząc się ciepłem i słoneczkiem.

Dzień 3 Dzień na wodzie

Cały dzień na wodzie. Gdzieś na Atlantyku, płyniemy na południe, jeszcze jest ciepło, ale z dnia na dzień będzie chłodniej… Korzystaliśmy więc z pięknej słonecznej pogody i większość dnia spędziliśmy nad basenem.


Dzień 4 Puerto Madryn (Argentyna)

Drugi port na naszej trasie Puerto Madryn (Argentyna). Z racji ograniczonego czasu odpuściliśmy zwiedzanie Puerto Madryn i wyruszyliśmy na zwiedzanie oddalonego o niecałą godzinę jazdy (66 km) Półwyspu Valdés.

 

Półwysep Valdés jest jednym z największych rezerwatów dzikiej przyrody w Argentynie. Jego okolice, to tereny lęgowe wielorybów biskajskich, słoni i lwów morskich. Gnieżdżą się tam również tysiące ptaków, w tym pelikany, kormorany i ostrygojady, a każdy kto ma bystry wzrok bez problemu, dostrzeże również gwanako, nandu i mary. Wzdłuż 200 kilometrowego pasa wybrzeża mieszka około 40 tysięcy słoni morskich. Poza Antarktydą jest to ich jedyna kolonia, do której można dotrzeć pieszo. W 1999 roku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

 

Większość plaż to tereny chronione. Niestety tu w przeciwieństwie do Cape Virgenes, gdzie spacerowaliśmy wśród tysięcy pingwinów, możemy poruszać się jedynie po wyznaczonych ścieżkach. Nie można zejść na plażę. Można jedynie podziwiać widoki i obserwować zwierzęta ze specjalnie przygotowanych platform widokowych na Punta Norte i Caleta Valdes, gdzie są dwa rezerwaty.

 

Wjazd na Półwysep Valdés jest płatny 12 000 ARS za osobę dorosłą i 6000 ARS za dziecko. Odległości są naprawdę duże. Pełna pętla dookoła półwyspu to około 400 kilometrów. Przy czym większość pokonuje się szutrowymi drogami.

 

Dzień pożegnaliśmy oglądając piękny zachód słońca. Swoją drogą to podczas tego rejsu mamy szczęście do zachodów słońca, które były jednymi z najpiękniejszych jakie w życiu widzieliśmy.

Dzień 5 Dzień na wodzie

Jeszcze w miarę ciepło, więc troszkę na zewnątrz, troszkę korzystaliśmy z innych atrakcji statku.

Dzień 6 Punta Arenas (Chile)

Kolejny port na naszej trasie Punta Arenas. Tym razem statek nie dobijał do portu i byliśmy do niego ze statku transportowani małymi łodziami. Zejście ze statku, gdy nie dobija do portu, to nie taka prosta sprawa… Janusz musiał o 6 rano stanąć w kolejce po specjalny bilecik, który nas przypisał do grupy, czyli kolejki zejścia ze statku (z takim bilecikiem czeka się na swoja kolejność w kajutach, lub restauracjach, by nie blokować innym wyjścia ze statku). Poza kolejnością puszczane są osoby, które wykupiły wycieczki na statku (wiadomo dużo droższe niż w porcie, czasem nawet 10 krotnie). Mimo, że Janusz był na początku kolejki załapaliśmy się na grupę drugą…Nie było tak źle, o 8 wypłynęli pierwsi, my o 9.

 

Po dopłynięciu do Punta Arenas i uzgodnieniu ceny za wycieczkę do Fortu Bulnes połączonej z późniejszym zwiedzaniem miasta ruszyliśmy do fortu. Udało nam się wynegocjować całkiem rozsądną kwotę 90$ za pięcio-godzinną prywatną wycieczkę taksówką. I tu mały travel tip – jeśli planujecie rejs statkiem, nie opłaca się kupować wycieczek na statku, są one dużo droższe, czasem nawet 10 krotnie. W każdym porcie bez problemu wykupicie te same wycieczki. Nie bójcie się, że nie wyrobicie się czasowo. W porcie ludzie sprzedający wycieczki i taksówkarze oferują te same trasy, stoją i czekają na turystów schodzących ze statku. Taki przykład: za dokładnie ten sam program, w Punta Arenas, na statku musielibyśmy zapłacić 239$ za dorosłego, Lea 219$, u sympatycznego taksówkarza za naszą trójkę zapłaciliśmy 90$. Czyli zamiast 697$ za miejsca w autobusie, mieliśmy za 90$ prywatny samochód.

 

Fort Bulnes to chilijski fort położony nad Cieśniną Magellana, 62 kilometry na południe od Punta Arenas. Został założony w 1843 roku na skalistym wzgórzu w Punta Santa, na cześć prezydenta Manuela Bulnesa Prieto. Niestety, to co obecnie widzimy, to nie są oryginalne zabudowania, a jedynie replika. W latach 1941-1943 rząd nakazał odbudowę fortu jako pomnika historii. Replika obejmuje kościół, kwaterę kapelana, więzienie, prochownię, pocztę i stajnię. W 1968 roku replikę oficjalnie uznano za pomnik narodowy.

 

Fort jest przepięknie położony nad Cieśniną Magellana, choć dość mocno tam wieje. Suche drzewa wyrzucone na brzeg tworzą niesamowity klimat, Lelcia skacząc po nich, miała super zabawę. A my spacerowaliśmy wzdłuż brzegu, ciesząc się pięknym krajobrazem jaki nas otaczał. Fort Bulnes oddalony jest od Punta Arenas o zaledwie godzinę drogi.  Ruszamy dalej. Czas ograniczony, a chcemy jeszcze coś zobaczyć w Punta Arenas.

Punta Arenas to miasto położone nad wodami Cieśniny Magellana, znajdującej się pomiędzy kontynentem Ameryki Południowej a archipelagiem Ziemi Ognistej i łączącej Ocean Atlantycki z Oceanem Spokojnym. Punta Arenas jest najdalej położonym na południe miastem, na świecie (kontynentalnym). Często mówi się tak także o Ushuaia, ale ono leży już na wyspie, gdy Punta Arenas nadal na stałym lądzie. Miasto słynie z surowego, wietrznego klimatu, który bezpośrednio wpłynął na historię tego obszaru. Punta Arenas rozwinęło się jako ważny port morski i centrum handlowe, szczególnie po odkryciu złóż złota w pobliskich rzekach. Miasto czerpie dochody głównie z wydobycia ropy naftowej, handlu, ale i w coraz większym stopniu z turystyki. Centrum miasta, to otoczony eleganckimi miejsckimi rezydencjami główny plac (Plaza de Armas) z pomnikiem Ferdynanda Magellana. Jednym z ciekawszych miejsc jakie odwiedziliśmy w Punta Arenas było Museo Nao Victoria, w którym można zobaczyć repliki statków, które odegrały znaczącą rolę w odkryciu i kolonizacji regionu. Wstęp do Muzeum Nao Victoria jest płatny 5000 CLP (21 zł) za osobę dorosłą i 2000 CLP (8,5 zł) za dziecko. Warto również zajrzeć na Cmenterio Municipal, pełnego śnieżnobiałych grobowców i pięknych, równo przystrzyżonych cyprysów. Na koniec zatrzymaliśmy się przy obowiązkowym photo spocie z napisem „Punta Arenas” oraz przy Monumento al Sur. Spędziliśmy super czas w Punta Arenas, ale czas wracać na statek i płynąć dalej.

Dzień 7 Ushuaia (Argentyna)

7 dnia naszego rejsu dopłynęliśmy „na koniec świata”, a dokładnie mówiąc do Ushuaia. Ushuaia jest najbardziej wysuniętym na południe miastem na świecie, liczącym około 65 000 mieszkańców. Znajduje się na Argentyńskiej wyspie Isla Grande de Tierra del Fuoco. Jest stolicą regionu zwanego Ziemią Ognistą, malowniczo położoną nad kanałem Beagle. To prawdziwy koniec świata, dalej jest już tylko Antarktyda…Ze względu na swoje położenie geograficzne w 1896 roku, została tam założona kolonia karna. Więzienie budowano przez 18 lat rękami więźniów. Dziś wspomnienia po niej można znaleźć w wielu miejscach w mieście.

 

Ushuaia słynna również z tego, że to właśnie stąd wyrusza na podbój Antarktydy około 80 procent wypraw. Powód jest prosty: od tego najtrudniej dostępnego kontynentu dzieli miasto zaledwie tysiąc kilometrów. Dodatkowym plusem jest duże lotnisko, które umożliwia transport zarówno turystów, jak i bardziej profesjonalnych „wypraw”.

 

Ze względu na to, że w Ushuaia nie mieliśmy dużo czasu zdecydowaliśmy się odwiedzić Park Narodowy Ziemi Ognistej (Tierra del Fuego). Położony zaledwie kilkanaście kilometrów od Ushuaia. Zajmuje on powierzchnię 63 000 hektarów i rozciąga się wzdłuż granicy z Chile. Dawniej tereny te zamieszkiwane były przez Indian Yamana, którzy dotarli na te ziemie ponad 7000 lat temu. Swoje życie spędzali na łodziach, polując na ryby, foki, wydry, czy kraby. W XIX wieku było ich ponad 2500 osób, ale w 2000 roku już tylko 90, a obecnie grupa ta praktycznie przestała istnieć. 

 

Park Narodowy Ziemi Ognistej jest najbardziej wysuniętym na południe parkiem narodowym na świecie, w którym znajdują się strzeliste szczyty górskie, lśniące lodowce, starożytne lasy i bogata gama dzikiej przyrody. Park został założony w 1960 roku, aby chronić wiecznie zielone formacje typu coihue (drzewa z rodziny bukowatych) oraz południowe lasy wilgotne typu lenga (górskie odmiany lasu liściastego). Lasy rosnące tutaj nazywane są andyjsko-patagońskimi.

 

Pierwszym miejscem jakie odwiedziliśmy w PN Ziemi Ognistej była Bahia Lapataia (Zatoka Lapataia). To najbardziej na południe wysunięty punkt, najdłuższej autostrady na świecie! Tutaj znajduje się znak oznaczający koniec drogi krajowej nr 3, ostatniego odcinka sieci autostrad panamerykańskich. Jest to najdalej wysunięte na południe (na półkuli zachodniej) miejsce, do którego można dojechać. W pobliżu znaku znajduje się kładka, po której można wybrać się na spacer, podziwiać malowniczą zatokę.

 

Dotarliśmy także do poczty „na końcu świata”. położonej nad Zatoką Ensenada. Oprócz możliwości wysłania kartki pocztowej, czy dostania stempla do paszportu można tam nacieszyć oko, pięknymi widokami.  Kolejną atrakcją na terenie parku jest możliwość przejażdżki pociągiem na koniec świata. Nam niestety nie udało się nią przejechać, bo nie było już dostępnych biletów. Pociąg „Fin del Mundo”, to kolejka wąskotorowa, która pierwotnie pokonywała trasę z więzienia w Ushuaia do Monte Susana, gdzie skazańcy z kolonii karnej pozyskiwali różnego rodzaju materiały do budownictwa. Obecnie trasa rozpoczyna się na stacji „koniec świata”, około 8 km od Ushuaia. Odcinek jaki pozostał to jedynie 7 km. Przejazd kolejką zajmuje godzinę i jest dość kosztowny.

 

Ushaia zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie i troszkę żałujemy, że mieliśmy tam zaledwie jeden dzień, bo jego okolica jest bardzo ciekawa i tak na spokojnie przydały by się tam 2-3 dni.

Dzień zakończyliśmy przepływając przez Kanał Beagle, który dzieli Ziemię Ognistą na dwie części. Na północy znajduje się Argentyna oraz największe miasto regionu Ushuaia. Na południu jest Chile z niewielką wioską Puerto Williams. Obydwa brzegi kanału pełne są wysokich, poszarpanych szczytów pokrytych śniegiem. Kanał Beagle o tej porze roku jest niezwykle piękny. Z obu stron otaczały nas góry pokryte śniegiem. W nocy przepłynęliśmy wzdłuż owianego złą sławą Przylądka Horn, wypływając do Cieśniny Drake’a. Nie ma możliwości ominięcia słynnej Cieśniny Drake’a. Wszystkie statki zarówno te wypływające z Ushuaia jak i z Puerto Natales w Chile, a także z Falklandów, muszą zmierzyć się z tysiącami kilometrów trudnych wód. Na samą myśl o Cieśninie Drake’a przechodzą ciarki, to jedne z najniebezpieczniejszych wód na Ziemi. W nocy statkiem dość mocno zaczęło bujać, potężne fale szarpały nim na wszystkie strony, tak że wszystkie szuflady w kajucie wysuwały się i wsuwały z dużym hałasem, nie wypadały z prowadnic, tylko dlatego, że odpowiednio je zabezpieczono.

Dzień 8 Dzień na wodzie, przepływamy Cieśninie Drake’a

Wiedzieliśmy, że przepłynięcie Cieśniny Drake’a będzie najtrudniejszym odcinkiem naszej wyprawy i będzie BUJAĆ, był dreszczyk emocji. Aby dotrzeć statkiem z Ameryki Południowej na Antarktydę trzeba pokonać owianą złą sławą Cieśninę Drake’a – najbardziej sztormowe miejsce na naszej planecie. Cieśnina Drake’a uważana była kiedyś za diabelską bramę między „znanym”, a „nieznanym”, za nieprzekraczalną barierę, przy której czekało spotkanie z pierwszymi górami lodowymi. Jej przepłynięcie zajęło nam półtorej dnia i było przygodą samą w sobie.


Cieśnina Drake’a to cieśnina morska położona między Ziemią Ognistą, a zachodnią Antarktydą, łączącą Ocean Atlantycki z Oceanem Spokojnym. Jest jednym z najbardziej burzliwych i niebezpiecznych szlaków morskich na świecie, ze względu na silne wiatry i wysokie fale. Przez to przejście przepływa jeden z najsilniejszych prądów oceanicznych. W Cieśninie Drake’a zimna woda z Antarktyki spotyka się z ciepłymi wodami Oceanu Atlantyckiego.  Silne wiatry w cieśninie i w okolicach przylądka Horn są związane z różnicą temperatur pomiędzy Antarktydą i cieplejszym powietrzem w średnich szerokościach południowych. W tutejszych wodach jest dużo składników odżywczych, dlatego w oddali można dojrzeć różne rodzaje wielorybów np. orki, walenie południowe i czarno-białe delfiny krzyżowate, a także również ciekawe ptaki morskie.

 

Ponoć mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na bardzo spokojne warunki. Choć całą noc mocno bujało. Przyznam szczerze, że bujanie nie było tak uciążliwe, jak te otwierające i zamykające się szuflady.

 

Popołudniu zgodnie z tym co mówiła załoga na statku ocean się uspokoił, przestało bujać i wyszło słonko. W powietrzu było już czuć, że zbliżamy się do Antarktydy.

 

Dzień 9 Paradise Bay (Antarktyda)

Spełniliśmy nasze wielkie marzenie, dopłynęliśmy do Antarktydy. Krajobraz zachwyca nie da się go porównać do żadnego innego miejsca na ziemi! To niesamowite uczucie dotrzeć do miejsca, który w 95% pozostał dziewiczy, żaden człowiek nie postawił tam stopy. Antarktyda to jedyny kontynent, który nie ma rdzennych mieszkańców. Populacja Argentyny zależy od pory roku. Latem na tym mroźnym kontynencie przebywa około 5 tysięcy osób. Zimą liczba ta spada do zaledwie tysiąca. Większość ludzi mieszka w stacjach polarnych na Antarktydzie. Antarktyda to potężny kontynent, więc średnie temperatury różnią się w zależności od miejsca badania. Jest domem dla 235 gatunków zwierząt. Antarktyda to piąty pod względem powierzchni kontynent świata. Jest większy niż Australia i Oceania i Europa. Na Antarktydzie nie ma też państw, choć siedem krajów uznaje się za administratorów niektórych obszarów. Są to: Nowa Zelandia, Australia, Francja, Norwegia, Wielka Brytania, Chile i Argentyna.  To 6 kontynent jaki udało nam się odwiedzić. Została tylko Australia.

Rano zaczęliśmy powoli wpływać do zatoki Paradise Bay. Widoki robiły się coraz ciekawsze zaczęły pojawiać się ośnieżone szczyty, pływające kry, czy wystające z wody góry lodowe. Najbardziej wytęsknionym i wyczekiwanym widokiem w naszej podróży były góry lodowe. Piękne i groźne zarazem, potężne lodowe bryły dryfujące po powierzchni to zwykle ledwie jedna piąta całości, która jest schowana pod wodą. Przepływając przez Paradise Bay mijaliśmy liczne orki i wieloryby. Spędziliśmy pół dnia na górnym pokładzie nie mogąc nacieszyć się widokami.

Pewnie niejedna osoba powie, co to za wycieczka na Antarktydę skoro nie postawiliście nawet stopy na tym trudno dostępnym kontynencie. Odpowiedź jest prosta, było nas stać na taki rejs, ma on swoje minusy, ale czy płynąc np. Wisłą macie wątpliwości, że jesteście w Polsce? Jednym z minusów jest brak możliwości zejścia na stały ląd. Niestety rejsy dużymi statkami mają swoje ograniczenia. Na Antarktydzie nie ma portów, ani nabrzeży. Zejście na ląd jest możliwe jedynie podczas rejsu statkami ekspedycyjnymi. Odbywają się one Zodiakami - specjalnymi wzmocnionymi pontonami z silnikiem motorowym, które stanowią część wyposażenia statku. Ale takie rejsy też maja swoje minusy, każdorazowo na lądzie może przebywać maksymalnie 100 osób, więc kiedy te sto osób jest na lądzie pozostałe pływają wokół czekając na swoją kolejność, co za tym idzie czas przebywania na lądzie jest bardzo ograniczony. Kolejnym minusem jest to, że na takie rejsy nie są zabierane dzieci. Więc szczerze poza ceną nie widzieliśmy dużej różnicy i wybraliśmy taką opcję.

Zatoka Paradise Bay to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc nie tylko na Antarktydzie, ale i na całej Ziemi! To miejsce, które dzięki oddaleniu od cywilizacji do dziś zachowało swoje pierwotne piękno, imponującą naturę pełną dzikich zwierząt – zarówno przyjacielskich pingwinów, jak i drapieżnych lampartów morskich. Widoki, które zobaczyliśmy już na zawsze zostaną w naszych sercach. Paradise Bay to szeroka zatoka z dwiema wyspami Lemaire i Bryde oraz dwiema bazami polarnymi, chilijską i argentyńską. Prowadzą do niej tylko dwie wąskie cieśniny, dzięki temu znajduje się ona w obszarze niezwykłej ciszy i spokoju. Jest doskonale odizolowana od sztormowych kaprysów pobliskiej Cieśniny Drake. Otoczona jest przez wysokie góry, których pokryte śniegiem zbocza odbijają się w spokojnej wodzie. W zatoce pływają majestatyczne góry lodowe, a pomiędzy nimi co jakiś czas wyłaniał się ogon lub grzbiet wieloryba. 

Zatoka Paradise Bay jest położona na tyle daleko na południe, by czuć było już prawdziwą, mroźną Antarktydę. I choć mogłoby się wydawać, że w tak trudnym do życia zakątku globu niewiele istot jest w stanie przeżyć, to nic bardziej mylnego. Zatokę obmywa stosunkowo ciepły w tym regionie ocean, co sprawia, że żyją tam liczne morskie zwierzęta i ptactwo. Na swojej drodze spotkaliśmy majestatyczne wieloryby sunące wzdłuż brzegów, kilka gatunków pingwinów mających na lądzie swoje legowiska, przesympatyczne kotiki antarktyczne (znane w naszym kraju pod nazwą uchatek), czy delfiny krzyżowe. Żyją tam także groźne drapieżniki, sprawiające wrażenie całkowicie nieszkodliwych lamparty morskie. Ich uśmiech staje się groźny dopiero wtedy, gdy dostrzeżecie ich kły.

Dzień 10 Elephant Island (Antarktyda)

Drugi dzień na Antarktydzie upłynął nam na opłynięciu dookoła Elephant Island, czyli wyspy słoni otoczonej przez lodowate wody Oceanu Południowego. Radość, że tu jesteśmy jest nie do opisania. Położona u wybrzeży Antarktydy Wyspa Słoni została nazwana na cześć zamieszkujących ją słoni morskich oraz ze względu na kształt wyspy przypominający głowę słonia. Surowe góry, lśniące tafle lodu i wyjątkowa przyroda dodają tajemniczości temu odległemu miejscu. Wyspa Słoni wywarła na nas olbrzymie wrażenie. Sprawiała wrażenie groźnej i nieprzyjaznej.  Pomimo niezwykle surowego, a jednocześnie zniewalająco pięknego krajobrazu, zaskakuje bogatym życiem na lądzie. Można spotkać tam kolonie pingwinów wędrujące po skalistym terenie, a także wylegujące się na jego brzegach gigantyczne słonie morskie. W pewnym momencie pojawiły się pływające wokół statku ogromne stada wielorybów oraz kilka orek.

Elephant Island znana jest głównie z powodu Transantarktycznej Ekspedycji Imperialnej – wielkiej wyprawy brytyjskiego badacza, Ernesta Shackletona. Podroż ta rozpoczęła się w 1914 roku, kiedy Shackleton i jego załoga wyruszyli na statku Endurance z zamiarem przeprowadzenia pierwszego przejścia przez kontynent antarktyczny. Niestety statek został uwięziony w lodzie na Morzu Weddella w styczniu 1915 roku. Przez następne miesiące Endurance stopniowo niszczył się pod wpływem nacisku lodu, aż wreszcie został zmiażdżony przez lód, zatonął, zostawiając Shackletona i jego załogę na lodzie, dosłownie i w przenośni. Ostatecznie, po wielu trudach i ponad 20 miesiącach od rozpoczęcia wyprawy, 25 osób załogi Endurance zostało uratowanych. Wrak statku odnaleziono dopiero w 2022 roku. To niesamowite, że mieliśmy okazję być na wyciągnięcie ręki od miejsca tych historycznych wydarzeń.

Powoli żegnamy Wyspę Słoni i Antarktydę. Teraz będziemy przemieszczać się w kierunku Falklandów. 


Dzień 11 Dzień na wodzie – przepływamy Cieśniny Drake’a

Ponownie wypłynęliśmy do Cieśniny Drake’a. Cieśnina Drake’a nazwana na pamiątkę angielskiego żeglarza Sir Francisa Drake’a, który odkrył te wody. Anglicy uważali go za bohatera, a Hiszpanie za pirata, gdyż mocno naprzykrzał się im podczas przewozu srebra z Nowego Świata do Hiszpanii. Dla nas droga powrotna przez Cieśninę Drake’a była ponownie łaskawa i nie bujało tak strasznie.

 

Dzień 12 Dzień na wodzie, Stanley Fort na Falklandach

Tego dnia mieliśmy dopłynąć do Stanley Fort na Falklandach… Bardzo chcieliśmy zobaczyć żyjące tam jedne z największych na świecie pingwinów - Pingwiny Królewskie, które dochodzą do prawie 1 metra wzrostu, i mają głowy lekko pomarańczowe. Niestety port ten dzień wcześniej został usunięty z naszego planu i nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Nie ukrywam czuliśmy wiele emocji od złości po rozczarowanie, że będąc tak blisko nie udało nam się zrealizować wszystkiego zgodnie z planem. Tym bardziej, że wyjaśnienia kapitana dlaczego ten port został w ostatniej chwili usunięty z planu naszego rejsu, nie były wiarygodne. Do tego stopnia, że Argentyńczycy, którzy płynęli z nami na statku zrobili protest i zrobiło się nieco nerwowo.

 

Niestety mimo protestów wielu pasażerów decyzja kapitana była niezmienna. Zadecydował po konsultacji z dyrekcją Norwegian Cruise w Miami, że ze względu na zbliżającą się burzę i fakt, że równocześnie z nami tego dnia do portu przybiją jeszcze dwa duże statki, a port nie będzie w stanie obsłużyć tak dużej liczby turystów i przed burzą, która teoretycznie miała być popołudniu w tym rejonie nie wszyscy dadzą radę wrócić na statek są zmuszeni usunąć ten punkt programu i ominąć Falklandy kierując się prosto do Buenos Aires. W ramach rekompensaty dostaliśmy jedynie 100$ na kajutę,  na zakupy, na statku. No cóż przynajmniej Lea była zadowolona, bo kupiliśmy jej miśki i klocki. 

 

Jak się później okazało i tak mieliśmy wiele szczęścia, bo kolejne dwa rejsy już nie dopływały do Paradise Bay. Norwegian Cruise Line, źle obliczył czas rejsu, z naszego wyrzucili Falklandy, a z następnych… Antarktydę, dopływając jedynie do Szetlandów. Wpływ na zaistniałą sytuację mają ograniczania jakie zostały wprowadzone na Antarktydzie, statyki mogą poruszać się z prędkością maksymalnie 10 węzłów na godzinę. Z tego co słyszeliśmy na początku nie stosowali się do tych ograniczeń i konkurencja na nich doniosła przez co dostali bardzo wysoką karę. Jeśli powtórzyłoby się nieprzestrzeganie ograniczeń dotyczących prędkości, mogliby utracić możliwość wpływania na te wody. W związku z tymi ograniczeniami, statek nie byłby wstanie bez usunięcia jakiegoś punktu programu na czas wrócić do Buenos Aires. Z perspektywy uczestnika takiego rejsu wolałabym dopłacić za wydłużanie rejsu o dzień lub dwa, ale mieć zachowany w całości program. Jest on naprawdę ciekawy i szkoda, żeby przez takie sytuacje psuły ogólne wrażenia z rejsu.

 

Dzień 13 Dzień na wodzie

Pogoda się poprawiła, wyszło słonko i zrobiło się ciepło wiec ostatni dzień na statku wykorzystaliśmy na opalanie i odpoczynek przy basenie.

 

Dzień 14 Buenos Aires

Z samego rana dobiliśmy do portu w Buenos Aires, kończąc nasz rejs na Antarktydę. Aż łezka w oku kręci się, że to już koniec tej niesamowitej przygody… Po śniadaniu zeszliśmy ze statku i ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie stolicy Argentyny.

 

Jakie są nasze ogólne wrażenie po rejsie?

Ogólnie rzecz biorąc z rejsu jesteśmy bardzo zadowoleni. Jedynym rozczarowaniem tak już Wam wcześniej wspominałam było usunięcie w ostatniej chwili Stanley Fort na Falklandach. W ciągu dwóch dni jakie spędziliśmy na Antarktydzie zachwyciła nas surowość pięknego krajobrazu: gór, skał, lodu. Jeśli miałabym jeszcze na coś ponarzekać to brakowało mi możliwości podpłynięcia bliżej lądu, aby z nieco mniejszej odległości zobaczyć pingwiny, lwy i słonie morskie oraz wieloryby. Ale tu wiedziałam od samego początku, że takiej możliwości nie będzie, więc nie było rozczarowania. Może jeszcze kiedyś będzie nam dane wrócić na Antarktydę statkiem ekspedycyjnym i dopłynąć łodziami Zodiak do stałego lądu.

bottom of page

Copyright ©2020 by WhereTravelMarta&Lea. Design JB