top of page

Znalazłeś coś ciekawego, zainspirowałam cię, możesz postawić mi "wirtualną kawę", którą przeznaczę na dalszy rozwój bloga.

Dziekuję.

buziak.png
Post: Blog2 Post

12 DNIOWY REJS STATKIEM MAURITIUS – MADAGASKAR – RPA. NASZA RELACJA DZIEŃ PO DNIU.

  • Zdjęcie autora: Marta Burzyńska
    Marta Burzyńska
  • 25 mar
  • 12 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 8 kwi

rejs

Jeśli marzysz o niezwykłej przygodzie, gdzie egzotyczne krajobrazy, dzika natura i różnorodność kulturowa łączą się w jedno, to 12-dniowy rejs po Afryce jest idealnym wyborem. Podczas tej wyjątkowej podróży odwiedziliśmy cztery fascynujące kraje: Mauritius – rajską wyspę z białymi plażami i turkusową wodą, Reunion – francuskie terytorium zamorskie z zapierającymi dech w piersiach wulkanami, Madagaskar – ojczyznę lemurów i niezwykłej przyrody, a także Republikę Południowej Afryki – kraj o bogatej historii i zachwycających krajobrazach.


Podróż statkiem to niezwykle wygodna opcja zwiedzania. To luksusowy hotel na wodzie w formule all inclusive, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki: restauracje, baseny, strefy relaksu i rozrywki. Każdego dnia budzimy się w nowym, miejscu, bez pakowania i rozpakowywania walizek czy męczących, długich przejazdów. Gdy statek płynie do kolejnego portu mamy czas na odpoczynek, delektowanie się pysznym jedzeniem, korzystanie z udogodnień na pokładzie i cieszenie się beztroską atmosferą wakacji.


W poniższym artykule podzielę się wrażeniami z naszego rejsu, opiszę miejsca jakie udało nam się zobaczyć oraz podpowiem, na co warto zwrócić uwagę, planując taki rejs. Zapraszam do lektury!

12 dniowy rejs statkiem. Nasza relacja dzień po dniu.

Dzień 1 Port Louis, Mauritius

Na Mauritius przylecieliśmy dwa dni wcześniej, więc mogliśmy wykorzystać je, by poczuć egzotyczny klimat wyspy – lazurowe morze, długie piaszczyste plaże, tropikalną roślinność i ciepłe słońce . Po tym czasie udaliśmy się do portu w Port Louis, aby rozpocząć kolejną morską przygodę. Na kolejne 12 dni statek stał się naszym domem.


Proces meldunku na statek przebiegł sprawnie, co było imponujące, biorąc pod uwagę, że może on pomieścić aż 2200 pasażerów oraz 1100 członków załogi. Cały proces przypominał odprawę na lotnisku. Najpierw oddaliśmy główne bagaże, które później zostały dostarczone pod naszą kabinę, następnie przeszliśmy przez kontrolę paszportową i kontrolę bagażu podręcznego. Ostatnim krokiem było odebranie kart pokładowych, które pełniły funkcję kluczy do kabiny, środków płatniczych oraz identyfikatorów – za każdym razem, gdy wchodziliśmy lub schodziliśmy ze statku, musieliśmy je okazywać. Dodatkowo pozwalały nam korzystać z różnych udogodnień na pokładzie, takich jak napoje w barach czy restauracje premium.


Po zameldowaniu wyruszyliśmy zwiedzać statek, choć jego układ był nam już dobrze znany. Rok wcześniej płynęliśmy podobnym statkiem na Antarktydę, a jedyną zauważalną różnicą – ku naszej radości – była znajdująca się na tyle statku strefa wodna ze zjeżdżalniami i płytszym basenem dla dzieci. Resztę dnia spędziliśmy, relaksując się przy basenie i chłonąc wakacyjną atmosferę.


Pierwotnie mieliśmy zarezerwowaną kabinę wewnętrzną, tak jak na poprzednim rejsie. Uważamy, że dopłata 1500$, do kabiny z balkonem jest zbędnym wydatkiem - w końcu większość czasu i tak spędzamy poza kabiną. Ze względu na małą zmianę naszej trasy, ku naszemu miłemu zaskoczeniu w ramach rekompensaty dostaliśmy kabinę z balkonem oraz po 50$ na osobę do wykorzystania na statku.


O godzinie 17:00 statek wyruszył w kierunku Reunion, a my świętowaliśmy początek rejsu sącząc kolorowe drinki na górnym pokładzie i podziwiając zachód słońca. To był idealny początek naszej przygody!

Dzień 2 Pointe Des Galets, Reunion

Po dopłynięciu do Reunion dzień zaczęliśmy z przygodami. Okazało się, że w tym porcie nie sprzedają wycieczek, co było dla nas sporym zaskoczeniem - podczas poprzedniego rejsu byliśmy przyzwyczajeni do kupna wycieczek po zejściu na ląd w dużo lepszych cenach niż na statku, od lokalnych organizatorów. Co prawda znaleźliśmy wypożyczalnię samochodów blisko portu, ale nie było w niej żadnych dostępnych pojazdów. Na szczęście po jakiejś godzince czekania jakoś samochód się znalazł i mogliśmy ruszyć  zwiedzać tę francuską wyspę. Czy wiedzieliście, że Reunion to terytorium zamorskie Francji? Oznacza to, że choć formalnie znajdowaliśmy się w Afryce, przez chwilę byliśmy jednocześnie na terenie Unii Europejskiej!

Reunion

Niestety, tego dnia zwiedzanie Reunion nie było nam pisane. Naszym pierwszym celem był punkt widokowy Maïdo, skąd mieliśmy podziwiać zapierające dech w piersiach panoramy. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna – gęsta mgła, deszcz i zerowa widoczność sprawiły, że nie zobaczyliśmy nic poza białą ścianą chmur.


Na szczęście drugie miejsce jakie odwiedziliśmy wynagrodziło nam wcześniejsze rozczarowanie. Cap Mechant to niezwykle malownicze miejsce znajdujące się na południowym wybrzeżu wyspy Reunion, gdzie błękit Oceanu Indyjskiego spotyka się z czarnymi klifami, świadczącymi o wulkanicznym pochodzeniu wyspy. Bazaltowe skały zostały wyrzeźbione przez nieustannie rozbijające się fale oceanu. Spacerując wzdłuż Cap Méchant, zobaczycie z jednej strony ciemne, niemal czarne lawowe skały, będące pozostałością po erupcjach wulkanicznych, o które z hukiem rozbijają się niebieskie fale oceanu, a z drugiej strony zieloną roślinność, porastającą klify. To miejsce ma również ciekawą historię – kiedyś było ukrytą kryjówką piratów, którzy przechowywali tu swoje łupy, w tym beczki z rumem. Sama nazwa „Cap Méchant” oznacza „Złośliwy Przylądek”, co doskonale oddaje jego dziki, nieokiełznany charakter. Nam to miejsce nieco kojarzy się z Hawajami i Lanai Lookout.

Wracając do portu zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy jednej z hinduskich świątyń. Przyznam szczerze, Reunion pozostawił w nas lekki niedosyt – choć nie zachwycił nas tak, jak inne miejsca, to czuję, że zasługuje na drugą szansę. Może kiedyś wrócimy tam na dłużej, aby odkryć jego prawdziwy urok?


Powrót na statek o 16:30 i wypłynięcie w kierunku Madagaskaru.

Dzień 3 Na morzu

rejs

Czas na relaks! Cały dzień na morzu. Korzystaliśmy z basenów i pysznego jedzenia na statku. Miło czasem tak wypocząć nic nie robiąc. Oczywiście z takich przerw największą radość miała Lea, która spędzała beztrosko cały dzień szalejąc w basenie.

Dzień 4 Antsiranana, Madagaskar      

Witamy w kolejnym porcie i kolejnym kraju na naszej trasie – Antsiranana na Madagaskarze. Tym razem statek nie dobijał do portu, więc na ląd byliśmy transportowani małymi łodziami.


Zejście ze statku gdy nie dobijamy do portu to nie taka prosta sprawa. Aby dostać się na łódź, trzeba było już o 6 rano stanąć w kolejce po specjalny bilecik, który przypisywał nas do konkretnej grupy oczekujących na zejście ze statku. Osoby, które wykupiły wycieczki na statku, miały pierwszeństwo, co oznaczało, że ich transport na ląd odbywał się bez konieczności czekania.

Travel Tip: Jeśli planujecie rejs statkiem, nie opłaca się kupować wycieczek na pokładzie! Są one dużo droższe, czasem nawet 10-krotnie. W porcie bez problemu kupicie te same wycieczki. Nie bójcie się, że nie wyrobicie się czasowo. W porcie ludzie sprzedający wycieczki oferują te same trasy.

Dla porównania:

Wycieczka na statku:

  • Tsingy Rouge – 269$ za osobę

  • Ramena Beach – 199$ za osobę dorosłą, 159$ za dziecko

  • Łącznie dla naszej trójki: 1324$

Wycieczka kupiona w porcie:

  • Tsingy Rouge + Ramena Beach (prywatna wycieczka) – 150$ za naszą trójkę!

Różnica? 1174$, a do tego prywatna wycieczka samochodem osobowym dostosowana do naszych potrzeb.

Madagaskar

Po dopłynięciu do portu od razu poczuliśmy zupełnie inny klimat. Po zakupie wycieczki ruszyliśmy w stronę Tsingy Rouge, mijając po drodze lokalne wioski i targ. Jedno jest pewne – drogi na Madagaskarze są w fatalnym stanie. Na szczęście nasz kierowca okazał się mistrzem off-roadu, wyprzedzając wszystkie inne samochody. Dzięki temu z portu na miejsce dotarliśmy w niewiele ponad godzinę.

Madagaskar

Tsingy Rouge, to jedno z najbardziej unikalnych miejsc na Madagaskarze, znane z niezwykłych formacji skalnych. To rdzawoczerwony wąwóz ze sterczącymi na jego dnie formacjami skalnymi przypominającymi iglice. Miejsce to powstało w wyniku naturalnej erozji wywołanej przez wodę i deszcz, które przez tysiące lat kształtowały ten teren. Woda wypłukiwała miękkie skały, tworząc unikalne iglaste kształty. Intensywny czerwony kolor zawdzięcza dużej zawartości żelaza w glebie. Nazwa „Tsingy” pochodzi od malgaskiego słowa oznaczającego „miejsca, po którym nie da się chodzić boso” i odnosi się zwykle do ostro zaliczonych skał. W przypadku Tsingy Rouge, nie mamy odczynienia z ostrymi wapiennymi iglicami, jak w innych regionach Madagaskaru lecz z kruchymi formacjami złożonymi z czerwonej gliny, piaskowca i laterytu.


Tsingy Rouge znajduje się w północnej części Madagaskaru, około 60 kilometrów na południe od miasta Antsiranana. Droga do Tsingy Rouge prowadzi przez malowniczy, ale wymagający teren, dlatego najlepiej wybrać się tam samochodem terenowym. Zwiedzanie nie jest trudne. Zatrzymaliśmy się w 2 miejscach: pierwszy punkt widokowy pozwalał podziwiać cały kanion z góry, drugi punkt umożliwiał wejście na dno wąwozu i oglądanie formacji z bliska.

Drugim miejscem, które odwiedziliśmy tego dnia to rajska Romena Beach. W drodze na plażę zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym na górę Sugarloaf. Wznosi się ona nad zatoką Diego Suarez i choć jest mniejsza od słynnej Sugarloaf w Rio de Janeiro, to prezentuje się równie spektakularnie. A Ramena Beach? To prawdziwy raj na ziemi! Biały piasek, lazurowa woda i spokój sprawiły, że zakochaliśmy się w tym miejscu od pierwszej chwili. Tak nas oczarowało, że zdecydowanie będziemy chcieli tam wrócić na dłużej!

Na lądzie mieliśmy czas od 7 rano do 16:30 popołudniu.

Dzień 5 Nosy Be, Madagaskar 

Kolejny dzień na Madagaskarze, tym razem w innym porcie – Nosy Be. Podobnie jak dzień wcześniej, statek nie dobijał do portu, więc na ląd byliśmy transportowani małymi łodziami. Wycieczkę ponownie kupiliśmy w porcie u tych samych chłopaków, co w Antsiranana. Nasza trasa obejmowała dwie malownicze wyspy – Nosy Komba i Nosy Tanikely, a także wizytę w Lemuria Land.


Pierwsza część wycieczki - popłynęliśmy na wyspę Nosy Komba malowniczą, małą wyspę znaną również jako „Wyspa Lemurów”. Już z daleka zachwycała nas swoim tropikalnym urokiem. Wyspa, otoczona turkusowym oceanem i porośnięta bujną roślinnością, wygląda jak raj na ziemi. Po dopłynięciu zatrzymaliśmy się w małej wiosce rybackiej, gdzie miejscowi z uśmiechem witali turystów, oferując ręcznie robione pamiątki. Największą atrakcją były oczywiście lemury. Spacerując po wyspie, dotarliśmy do rezerwatu, gdzie te sympatyczne stworzenia skakały między drzewami, a niektóre nawet zbliżały się do nas w poszukiwaniu przekąsek. Trzymanie lemura na ramieniu to niezapomniane doświadczenie – ich miękkie futro i wielkie, błyszczące oczy sprawiają, że po prostu nie można ich nie pokochać! Spotkaliśmy też kameleona i gigantyczne żółwie.

Nie zabrakło też czasu na relaks. Popłynęliśmy na drugą wyspę Nosy Tanikely. Krystalicznie czysta woda wokół wyspy zachęcała do snorkelingu, a pływające przy jej brzegu żółwie były ogromną atrakcją. Na wyspie nie ma żadnej infrastruktury ani restauracji i to właśnie największy jej urok. Niestety tym rajskim klimatem długo się nie nacieszyliśmy, bo przyszły ciemne chmury.

Prawdziwa przygoda zaczęła się jak wracaliśmy do Nosy Be, na łódce złapała nas burza. Wróciliśmy cali przemoknięci i ciężko było znaleźć na nas suchą nitkę. Zrezygnowaliśmy z dalszej części wycieczki i wróciliśmy na statek… ale nie na długo.  Ja, jak to ja, jak tylko się wysuszyłam i przebrałam stwierdziłam, że mamy jeszcze 2,5h do odpłynięcia, więc sama jadę do Lemuria Land. W porcie wsiadłam w tuk tuka i pojechałam za 10$ w obie strony, na dalsze poszukiwania króla Juliana.

Na Madagaskarze występuje aż 50 gatunków lemurów. Od malutkich, mieszczących się w dłoni, po duże ważące nawet 10 kg. W Lemuria Land oprócz lemurów katta, sifaka i lemurów brązowych, można spotkać także jeden z najciekawszych gatunków – aye-aye. To niewielki, upiornie wyglądający lemur, z wytrzeszczonymi oczami i długimi szczupłymi palcami. Oprócz lemurów Lemuria Land jest domem dla kameleonów, krokodyli, żółwi i wielu innych gatunków gadów oraz ptaków.

Na lądzie mieliśmy czas od 7 rano do 18:30.

Dzień 6,7 i 8 Na morzu

Trzy dni na morzu wykorzystaliśmy na pełen relax i ładowanie baterii, bo kolejne dni zapowiadały się niezwykle intensywnie. A tak naprawdę… cały następny miesiąc!

Po zejściu ze statku rozpoczęliśmy miesięczną podróż po Afryce, pełną niezapomnianych wrażeń.

Nasza trasa obejmowała:

  • Republikę Południowej Afryki – Kapsztad, Johannesburg i Park Krugera

  • Eswatini – dwa niesamowite parki narodowe: Hlane i Mlilwane

  • Zimbabwe i Zambia – podziwianie Wodospadów Wiktorii z obu stron

  • Botswana – safari w Parku Narodowym Chobe

  • Namibia – 12 dni pełnych niezapomnianych wspomnień  i zapierających dech w piersiach krajobrazów

 

Przed nami było wiele niesamowitych miejsc do odkrycia, a te trzy dni na morzu dały nam czas na regenerację i przygotowanie się na kolejne przygody!

rejs

Dzień 9 Port Elizabeth, RPA

Dzień pełen wrażeń! Do port Port Elizabeth dopłynęliśmy koło południa. Z racji tego, że był to nasz pierwszy port w RPA musieliśmy przejść kontrolę paszportową. Urzędnicy zostali zaproszeni na statek, więc udało się to zrobić szybko i sprawnie jeszcze przed zejściem ze statku, pomimo iż na statku było około 2000 pasażerów.


Safari to największe atrakcje Afryki. W planach mieliśmy odwiedzić kilka parków narodowych więc zaczęliśmy sprawdzać, gdzie najlepiej się na takie safari wybrać. Pierwszy park, który odwiedzamy to Addo Elephant. Oddalony jest od Port Elizabeth o 40 km, a dojazd samochodem do niego zajmuje około 40 minut. W porcie znaleźliśmy kierowcę, który za 100$ pojechał z nami do Addo Elephant.


Wjeżdżaliśmy Bramą Matyholweni, a wyjeżdżaliśmy główną bramą, przy której znajduje się camp, restauracja oraz sklep. Przemieszczanie się po parku jest bardzo proste. Większość dróg jest dobrze utwardzona. Choć  tak naprawdę wystarczy jechać główną drogą od jednej do drugiej bramy, to około 35km najkrótszą trasą. Więc można zwiedzać go samochodami osobowymi bez pomocy przewodnika, czy wykupowania zorganizowanych wycieczek. Oczywiście jest też kilka pętelek, gdzie można zjechać z głównej trasy.

Addo Elephant

Na wstępie dostaje się mapkę, która ułatwia poruszanie się po parku. Są na niej zaznaczone drogi, punkty widokowe, zbiorniki wody i to co było najważniejsze dla dzieci są zdjęcia wszystkich zwierząt jakie można spotkać w parku, z miejscem do zaznaczenia, które z nich już się spotkało. Dodatkowo każde zwierzątko ma określoną ilość punktów, im większą ilość punktów ma zwierzę tym trudniej je znaleźć.

Addo Elephant
Addo Elephant

W parku zobaczyliśmy wiele zebr, guźców, antylop, bawoła, a najwięcej oczywiście było słoni, z których park słynie. Jest on domem dla ponad 600 słoni. Oprócz słoni, Addo Elephant Park zamieszkuje cała Wielka Piątka. Żyją tu czarne nosorożce, ale ze względu na ich nieśmiałą naturę, ciężko je wypatrzeć, bo mają tendencję do pozostawania w zaroślach. Lwów i lampartów jest niewiele, więc także ciężko je spotkać. To niesamowite uczucie móc obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowisku.


Informacje praktyczne:

Wstęp do parku kosztuje 437 ZAR za osobę dorosłą oraz 219 ZAR za dziecko w wieku 2-11 lat.

Dzień 10 Port Elizabeth, RPA     

Ponieważ dzień wcześniej nasza wizyta w Parku Narodowym Addo Elephant zrobiła na nas ogromne wrażenie, postanowiliśmy wrócić tam po raz drugi. Tym razem jednak, zamiast korzystać z prywatnego kierowcy, chcieliśmy porównać jak wygląda wycieczka zorganizowana, więc zdecydowaliśmy się na wycieczkę wykupioną w porcie. Koszt wycieczki to 250$ za nas dwoje (za Leę nie płaciliśmy), w cenie były już bilety wstępu. Choć wyszło drożej, komfort samej wycieczki zdecydowanie był wyższy.

Istniała również możliwość odwiedzenia Parku Kragga Kamma, ale ostatecznie odpuściliśmy, bo uznaliśmy, że przed nami jeszcze kilka innych parków narodowych. Z perspektywy czasu, zrobiłabym to inaczej – Kragga Kamma i plaże w okolicach Port Elizabeth odwiedziłabym w pierwszy dzień, a Addo Elephant pozostawiłabym na drugi.

Z Addo pojechaliśmy jeszcze na szybki city tour po Port Elizabeth, ale miasto nie zrobiło na nas dobrego wrażenia i nie czuliśmy się w nim komfortowo.


O godzinie 7 wieczorem wypłynęliśmy w kierunku Mossel Bay.  


Dzień 11 Mossel Bay, RPA 

Przyznam szczerze, że nie miałam żadnego planu na ten port. W dodatku po dopłynięciu do Mossel Bay dzień nie zapowiadał się dobrze - było pochmurno i padał deszcz. Po raz pierwszy zastanawialiśmy się czy w ogóle jest sens schodzić na ląd. Na szczęście ciekawość wygrała. Stwierdziliśmy, że nawet jak nie ma nic ciekawego w okolicy to warto pospacerować. Jakież piękne okazało się „to nic ciekawego”!


Mossel Bay to malownicze miasteczko uważane za początek Garden Route (Trasy Ogrodów) będącej jedną z najpiękniejszych w RPA.

Przy punkcie informacji turystycznej znajdującej się w centrum Mossel Bay wraz z drugą parą z naszego statku znaleźliśmy kierowcę, który zaproponował wycieczkę do Indalu Game Reserve. Nic nie wiedzieliśmy o tym miejscu zaufaliśmy kierowcy „nie będziecie żałować”. I faktycznie nie żałowaliśmy! Przeżyliśmy cudowne 1,5 h podczas Safari w trakcie którego mieliśmy możliwość spaceru i karmienia słoni.

Po powrocie do miasta mieliśmy jeszcze trochę czasu do powrotu na statek. I tu pomocne okazało się Centrum Informacji Turystycznej. Pracujący w nim uprzejmy pan znalazł nam przesympatycznego kierowcę, który za 10$ pokazał nam miasteczko.


Pojechał z nami do Latarni morskiej St. Blaize, zbudowanej w 1864 roku, z której roztacza przepiękna panorama na wybrzeże i ocean. Latarnia obecnie jest prywatną własnością i wejście do niej jest płatne. Ale znajduje się w niej też urocza kawiarenka i kupując coś do picia można cieszyć się widokami bez dodatkowych opłat.

Zajrzeliśmy również do niewielkiej jaskini, która znajduje się u podnóży latarni. A na koniec wybraliśmy się na krótki spacer wzdłuż wybrzeża, obserwując jak o skały z impetem rozbryzgują się fale oceanu.


Mossel Bay słynie również z pięknych, piaszczystych plaż, takich jak Santos Beach czy Diaz Beach, idealnych do opalania i pływania. Należy jednak pamiętać, że woda może być chłodna.


Na lądzie mieliśmy czas od 8 rano do 5 popołudniu.

Dzień 12 Kaposztad, RPA

Rano dopłynęliśmy do Kapsztadu, a już o godzinie 9:00 mogliśmy zejść ze statku. Pierwszym punktem naszego planu było odebranie samochodu z wypożyczalni Budget, gdzie dokonaliśmy wcześniejszej rezerwacji. Ponieważ wypożyczalnia znajdowała się w centrum miasta, zdecydowaliśmy się na 20-minutowy spacer, co pozwoliło nam przy okazji poczuć atmosferę miasta i nacieszyć się jego porannym klimatem.


Po odebraniu auta ruszyliśmy na zwiedzanie Kapsztadu. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy, była kolorowa dzielnica Bo-Kaap (Malay Quarter). Słynie ona z wąskich, brukowanych uliczek oraz domów pomalowanych na pastelowe kolory, pochodzących z XVIII i XIX wieku.  


Następnie udaliśmy się do Ogrodu Botanicznego Kirstenbosch, uznawanego za jeden z najpiękniejszych i największych ogrodów botanicznych na świecie. To prawdziwy raj dla miłośników przyrody – zachwyciły nas tam: bujna roślinność, egzotyczne gatunki roślin i wspaniałe widoki na Górę Stołową. Spacer po ogrodzie był niezwykle relaksujący, a my cieszyliśmy się chwilą wytchnienia wśród zieleni.


Dzień zakończyliśmy wjazdem na Górę Stołową, by podziwiać zachód słońca. Mieliśmy szczęście, bo widoczność była doskonała, jednak silny wiatr i nasze nieco zbyt lekkie ubrania sprawiły, że nie wytrwaliśmy tam do zachodu słońca. Ostatecznie postanowiliśmy szybciej zjechać na dół. Bilety na kolejkę linową kupiliśmy tuż przed wjazdem przez internet – jest to tańsza opcja niż zakup na miejscu. Warto też pamiętać, że bilety na popołudniowy wjazd (po godzinie 13:00) są jeszcze bardziej atrakcyjne cenowo. My za przejazd w obie strony płaciliśmy 370 ZAR za osobę dorosłą i 280 ZAR za dziecko.


Po powrocie na statek mogliśmy jeszcze raz podziwiać Górę Stołową – tym razem w świetle zachodzącego słońca. Była to nasza ostatnia noc na statku, dlatego postanowiliśmy uczcić ją kolacją w jednej z restauracji na statku - Steakhouse. W ramach rejsu mieliśmy do wykorzystania dwie wizyty w tzw. restauracjach „premium”, które normalnie są dodatkowo płatne. Było to fantastyczne zakończenie  naszego rejsu– przy pysznym jedzeniu i znakomitym winie mogliśmy podsumować wszystkie wspaniałe chwile, jakie przeżyliśmy podczas rejsu.


Jeśli planujecie wizytę w Kapsztadzie i zastanawiacie się, co warto zobaczyć, koniecznie zajrzyjcie do artykułu: "KAPSZTAD – CO WARTO ZOBACZYĆ? TOP 14 ATRAKCJI, KTÓRE MUSISZ ODWIEDZIĆ!"

Dzień 13 Kapsztad, RPA

To już koniec naszej przygody na morzu. Po śniadaniu zeszliśmy ze statku. Zapakowaliśmy bagaże do naszego wypożyczonego samochodu i ruszyliśmy zwiedzanie Kapsztadu. Zachęcam do drugiej części wpisu z naszego rejsu czyli JAK WYGLĄDA REJS WYCIECZKOWCEM NCL – WSZYSTKO CO POWINIENEŚ WIEDZIEĆ.

Comments


  • Instagram
  • YouTube
  • Facebook
  • TikTok
  • Czarny Twitter Ikona
bottom of page

Copyright ©2020 by WhereTravelMarta&Lea. Design JB