AMERICAN ROAD TRIP. GOTOWY PLAN PODRÓŻY, KOSZTA I INFORMACJE PRAKTYCZNE, CZĘŚĆ 1
top of page
Post: Blog2 Post

AMERICAN ROAD TRIP. GOTOWY PLAN PODRÓŻY, KOSZTA I INFORMACJE PRAKTYCZNE, CZĘŚĆ 1


Przyszedł czas na długo obiecywany plan naszej podróży po Stanach Zjednoczonych. Podzieliłam go na trzy osobne wpisy, w sumie tak, jak była podzielona nasza podróż: American Road Trip część 1, Hawaje oraz Zachodnie Wybrzeże, Parki Narodowe USA i Floryda.


Powiem Wam szczerze, że była to jedna z naszych najbardziej spontanicznych podróży i jeśli, ktoś kilka dni przed wylotem z Meksyku do Stanów powiedziałby mi, że spędzimy w nich praktycznie dwa miesiące głośno bym się zaśmiała. Nie powiem marzyłam o tym, aby powrócić do Stanów i zwiedzić parki zachodniego wybrzeża USA, ale wydawało mi się że to marzenie znajduje się gdzieś w bardzo odległej przyszłości.


Tak więc po cudownych dwóch tygodniach na półwyspie Jukatan w Meksyku i krótkiej telefonicznej rozmowie ze znajomymi postanowiliśmy kupić bilety do Teksasu. Co prawda nasza podróż z biletem w jedną stronę, która rozpoczęła się w Meksyku, miała głównie się skupiać na wyspach Morza Karaibskiego i tak też była generalnie przygotowana nasza garderoba. Ale jak to mówią raz się żyje. Ponownie kupiliśmy bilety w jedną stronę, nie wiedząc jak potoczy się dalej nasza przygoda polecieliśmy do Stanów Zjednoczonych.


W trakcie pierwszej części naszej podróży odwiedziliśmy trzy stany: Teksas, Luizjana, oraz Kalifornia. Z większych miast odwiedziliśmy Nowy Orlean, Austin, San Francisco, oraz Los Angeles, zajrzeliśmy do 2 parków narodowych, zatrzymywaliśmy się też w mniejszych miasteczkach, czy wioskach. W poniższym wpisie znajdziecie szczegółowy plan podróży, rozpisany na poszczególne dni, oraz informacje praktyczne odnośnie noclegów, a także całej trasy, pokonanych odległości i odwiedzonych miejsc. Z reguły dzień wykorzystywaliśmy na maxa, pobudka wcześnie rano, a zjazd na nocleg wieczorem. To była super przygoda, której z pewnością długo nie zapomnimy.


Plan podróży

American Road Trip część 1 – mapka

# Dzień 1 Cancun – Houston

Nasz Amerykański Road Trip zaczynamy nietypowo bo na lotnisku w Cancun. Wszystkie formalności poszły nam dość szybko i sprawnie. Przed wylotem z Meksyku musieliśmy zrobić szybkie testy na COVID-19 (nie były wymagane PCR), które okazaliśmy na lotnisku w Meksyku, później nikt już o nie, nie pytał. Co nie oznacza, że po przylocie cała odprawa poszła tak pięknie i gładko. W Houston wylądowaliśmy chwilę po 16:00. Niestety nie obyło się bez odrobiny stresu, że nie wpuszczą nas i odeślą z powrotem. Pierwszy raz w życiu trafiliśmy na szczegółową kontrolę bagażu, przeliczanie pieniędzy, jakie mieliśmy przy sobie, wypytywanie w jakim celu przylecieliśmy, na jak długo. Oczywiście wszystko w przyjemnej atmosferze, bo celnicy na lotnisku byli bardzo sympatyczni, co nie zmienia faktu, że tego typu sytuacje nie należą do najprzyjemniejszych. Śmiejemy się, że chyba uratował nas sprzęt do nurkowania, który mieliśmy ze sobą. No bo po co komuś sprzęt do nurkowania w Teksasie?

Po wyjściu z lotniska udaliśmy się shuttle bus-em do wypożyczalni samochodów Budget Rental Car, gdzie mieliśmy wcześniej zrobioną rezerwację. Po stresującej sytuacji na lotnisku całkiem miła niespodzianka, w wypożyczalni zrobili nam upgrade na wyższej klasy samochód. Z racji tego, że było już trochę późno, a my byliśmy już dość zmęczeni po całym dniu, resztę dnia przeznaczyliśmy na ogarnięcie się. Kupiliśmy kartę do telefonu w sieci T-mobile (doradzono nam, że jest to najlepsza opcja), zrobiliśmy drobne zakupy i zjedliśmy typowo amerykańską kolację w Hopdoddy Burger Bar w Webster.

Nocleg: Best Western Webster/NASA


# Dzień 2 Houston – Nowy Orlean

Nie mieliśmy jakiś szczególnych planów na zwiedzanie Teksasu. Zaczęliśmy od Houston i Centrum Lotów kosmicznych NASA. Samo Houston postanowiliśmy ominąć, nie mieliśmy ochoty na zwiedzanie tego miasta. Za wstęp do centrum kosmicznego zapłaciliśmy 29,95 USD, niestety wejście dla dzieci 2+ też jest płatne 24,95 USD, a że tak naprawdę nie sprawdzają wieku, powiedzieliśmy że Lelcia ma prawie dwa lata i to wystarczyło, żeby nie płacić za bilet dla niej.


Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona w Houston to miejsce, w którym można poznać i poczuć historię lotów kosmicznych na własnej skórze. Zwiedzanie najlepiej zacząć od obejrzenia filmu, który w skrócie opowiada historię eksploracji kosmosu, udział Stanów Zjednoczonych, a także przybliża poszczególne misje. Teren Space Center Houston zwiedza się w zorganizowanych grupach, poruszając się po nim kolejką, która zabiera odwiedzających na wycieczkę po Centrum Lotów Kosmicznych, w trakcie której jesteśmy obwożeni po jego terenie i jest nam opowiadane co znajduje się w poszczególnych budynkach. Odwiedza się min: hangar z Saturnem V, oraz centrum szkoleniowe dla astronautów. Można także przejść przez wnętrza Space Lab – amerykańskiego poprzednika Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Gdzie w modułach o naturalnych rozmiarach zawieszono astronautów, którzy wyglądają jakby szybowali. Wszystko, jak zwykle w takich miejscach, jest dopracowane w każdym detalu. Dla szczególnie zainteresowanych lądowaniem na Księżycu przygotowano specjalną wystawę, gdzie zobaczyć można łazik księżycowy, próbki pobrane w trakcie misji, a nawet można dotknąć skały księżycowej. Największą atrakcją jest jednak wahadłowiec Discovery (a raczej jego replika) zamontowany na prawdziwym NASA 905 – nosicielu wahadłowców. Wewnątrz przygotowano osobne galerie, w których można dowiedzieć się jeszcze więcej o lotach w kosmos i samych maszynach. Całkiem ciekawe miejsce chociaż spodziewałam się troszkę więcej po nim. W mojej ocenie 5/10. Johnson NASA Space Center jest w dużym stopniu nastawione na rodziny z dziećmi, a wizyta w tym miejscu jest fajną atrakcją zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci, Lelci bardzo się podobało.

Z Centrum Lotów Kosmicznych Nasa w Houston pojechaliśmy do pobliskiego Factoryoutlet na małe zakupy, w końcu nie mieliśmy ze sobą wielu ciepłych rzeczy więc trzeba było nieco uzupełnić garderobę. Następnie ruszyliśmy w drogę do Nowego Orleanu, do którego dojechaliśmy późno wieczorem. Żałuję jedynie, że nie ruszyliśmy od razu wieczorem na miasto. Zatrzymaliśmy się niedaleko Bourbon Street, tętniącej życiem, a zwłaszcza nocą zabytkowej ulicy w sercu francuskiej dzielnicy Nowego Orleanu. Słynie ona z wielu barów, pubów i klubów ze striptizem, na której z każdej strony słychać rytmy Bluesa. My jednak byliśmy już na tyle zmęczeni, że zamówiliśmy do hotelu pizzę, a zwiedzenie miasta zostawiliśmy na następny dzień.

Trasa ok 557 km

Nocleg: Best Western Plus French Quarter Courtyard Hotel


# Dzień 3 Nowy Orlean – Beaumont

Cały dzień przeznaczamy na zwiedzanie Nowego Orleanu. Najpierw kierujemy się do francuskiej dzielnicy, ma ona niesamowity klimat zupełnie inny od pozostałych miast w Stanach. Słynie ona z tętniących życiem klubów nocnych i kolorowych budynków z żeliwnymi balkonami. Najbardziej popularną jest ulica Bourbon Street przy, której mieszczą się kluby jazzowe, restauracje Cajun i gwarne bary serwujące kolorowe koktajle. Kierując się nieco spokojniejszymi bocznymi uliczkami dochodzimy do Jackson Square, gdzie uliczni artyści zabawiają przechodniów przed strzelistą katedrą św. Ludwika. Stamtąd udaliśmy się na długi spacer deptakiem nad brzegiem rzeki Mississippi, którym doszliśmy do canal street, a następnie wróciliśmy z powrotem do francuskiej dzielnicy. Tam zrobiliśmy przystanek na lunch w Musical Legends Park, w którym zjedliśmy pyszne potrawy kuchni kreolskiej.

Nowy Orlean to prawdziwy tygiel kulturowy, w którym mieszają się wpływy francuskie, hiszpańskie, afrykańskie, oraz Indian amerykańskich. Wyróżnia się wśród innych amerykańskich kierunków od strony wizualnej – historyczne centrum miasta zalicza się do najbardziej malowniczych miejsc w całych Stanach Zjednoczonych. Nowy Orlean znany jest również jako kolebka jazzu, który wciąż rozbrzmiewa na jego ulicach, to prawdziwy raj dla miłośników muzyki, nie tylko tego konkretnego gatunku. I choć tak naprawdę w Nowym Orleanie nie ma wiele do zwiedzania to warto tam pojechać, poplątać się bez celu i poczuć klimat miasta. W żadnym innym miejscu w Stanach Zjednoczonych nie ma tak niezwykłej atmosfery jak w Nowym Orleanie. Można ją poczuć spacerując, podziwiając oryginalne kamienice w stylu francuskim i hiszpańskim z początku XIX wieku, oglądając obrazy lokalnych artystów, słuchając muzyki ulicznych grajków, a także zatrzymując się tu i ówdzie na kawie, drinku, przekąsce, czy posiłku. Klimatyczne knajpki nawet w porze śniadaniowej były pełne nie tylko turystów ale i tubylców. Muzyka dobiegała z każdego zakamarka dzielnicy, więc nawet krótka chwila odpoczynku na ławeczce była miłym przeżyciem.

Późnym popołudniem ruszyliśmy w kierunku Austin, spędzając noc w przydrożnym hotelu.

Trasa ok 427 km

Nocleg: Days Inn by Wyndham Beaumont


# Dzień 4 Beaumont – Austin

Początek dnia spędzamy w samochodzie, w drodze do Austin. Niestety to największy minus podróży samochodem po Stanach Zjednoczonych, odległości..., a co za tym idzie długie godziny spędzane w drodze. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Austin. Pierwszym miejscem jakie odwiedziliśmy to mural Greetings from Austin. Uwielbiam te pocztówkowe murale w USA z pozdrowieniami z danego miasta. Następnie udaliśmy się na ulicę hipsterów, artystów i innych niesztampowych osobowości, czyli na South Congress Ave przy której znajduje się słynny Allens Boots, oraz ciąg dziwnych sklepów: księgarni, antykwariatów, sklepów fair prade, oraz sklepy z przebraniami. Nie brakuje także ogródków z muzyką i knajp z meksykańskim jedzeniem. Jednak najwięcej czasu spędziliśmy w Allens Boots przechadzając się pomiędzy licznymi regałami z tysiącami butów (kowbojek) i kapeluszy. Chcieliśmy jeszcze odwiedzić Park Graffiti / Hope Outdoor Gallery, ale okazało się, że to miejsce już nie istnieje. Za to odwiedziliśmy Kapitol, który jest naprawdę imponujący, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta. W jego wnętrzach znajdują się: siedziba teksańskiego parlamentu, Izby Reprezentantów i Senatu, oraz biura gubernatora. Niestety nie zdążyliśmy już zwiedzić go w środku, choć wstęp do niego jest bezpłatny.

Na koniec dnia zostawiliśmy sobie prawdziwą ucztę dla podniebienia. W Terry Black’s Barbecue zjedliśmy słynne teksańskie barbecue. Muszę przyznać, że była to prawdziwa uczta dla podniebienia. Serio było to najlepsze BBQ jakie w życiu jedliśmy.

Trasa ok 400 km

Nocleg: Super 8 by Wyndham Austin Downtown/Capitol Area


# Dzień 5 U znajomych w okolicach Spring Branch

Przed wyjazdem z Austin odwiedziliśmy jeszcze bardzo dziwne miejsce Cathedeal of junk, czyli Katedrę ze Śmieci. Zjedliśmy śniadanie w dość słabym miejscu Casa Maria, która serwuje średniej jakości dania kuchni meksykańskiej. I ruszyliśmy do naszych znajomych.


# Dzień 6 Spring Branch – Houston

Popołudniu wyruszyliśmy do Houston gdzie przy lotnisku (William P. Hobby Airport) oddajemy w Budget Car Rental nasz wypożyczony na 6 dni samochód. Następnego dnia wylatujemy z drugiego lotniska w Houston (George Bush Intercontinental Airport), więc Uberem jedziemy do hotelu położonego przy samym lotnisku. Wolny czas przeznaczamy na pranie i mały odpoczynek.

Trasa ok 340 km

Nocleg: Ramada by Wyndham Houston Intercontinental Airport South


# Dzień 7 Houston -Los Angeles – San Francisco

Dzień zaczynamy od porannego lotu z Houston do Los Angeles. Na lotnisku w LA odbieramy samochód z wypożyczalni Budget Car Rental i ruszamy w drogę Pacific Coast Highway do San Francisco. Wypożyczalnie usytuowane są w innym budynku, do którego trzeba podjechać kolejką typu shuttle. Po drodze robimy sporo przystanków, bo trasa jest dość ciekawa. Po prawie 7 godzinach jazdy z Los Angeles docieramy do San Francisco. Zanim poznamy to niezwykle ciekawe miasto zatrzymujemy się przy symbolu miasta i całych zachodnich Stanów Zjednoczonych, czyli Golden Gate Bridge. Robimy kilka zdjęć przy Golden Gate View Point, choć pogoda nie do końca dopisała i było dość wietrznie. Na koniec dnia robimy sobie małą atrakcję. Przejażdżkę po Golden Gate Bridge, który jest naprawdę imponujący z tej perspektywy. Ten ogromny, monumentalny czerwony most (choć oficjalnie jego barwa to "international orange") został nazwany na cześć majestatycznej cieśniny Golden Gate, łączącej San Francisco z hrabstwem Marin. Golden Gate można podziwiać albo od strony San Francisco tak jak my zaczęliśmy, lub od drugiej strony mostu, tę drugą opcję szczególnie Wam polecam. Po przekroczeniu mostu kierujemy się na lewo, na duże wzniesienie, w stronę Golden Gate Vista Point, przy którym podziwialiśmy zachód słońca.


Niestety nie mielimy możliwości nacieszyć się gastronomiczną stroną San Francisco, ze względu na Covid, restauracje działały tylko w formie dowozów, więc musieliśmy się zadowolić średniej jakości chińskim jedzeniem dostarczonym do naszego pokoju hotelowego.

Trasa ok 615 km

Nocleg: Francisco Bay Inn


# Dzień 8 San Francisco –Merced

W San Francisco spędziliśmy noc w typowym amerykańskim motelu, zresztą w trakcie naszej podróży często się w nich zatrzymujemy. W sumie można powiedzieć, że to też taka atrakcja sama w sobie i będąc w stanach trzeba ją przeżyć.

Zwiedzamy San Francisco zaczynamy od pozakręcanej uliczki Lombard Street w kształcie zygzaka, którą nie da się wjechać pod górę, można jedynie zjechać w dół, podziwiając panoramę San Francisco. To popularna atrakcja San Francisco zarówno dla pieszych i kierowców, którzy specjalnie przyjeżdżają tam, by pokonać osiem wyjątkowo wąskich serpentyn. Uliczka jest krótka i wąska, ale uwielbiana przez turystów i branżę filmową.

Następnie kierujemy się do Pier 39 i Fishermans Wharf, to turystyczny klasyk wart odwiedzenia, będący najsłynniejszym fragmentem nabrzeża portowego w San Francisco. Słynie z restauracji serwujących lokalne ryby i owoce morza, oraz jednego z najpopularniejszych miejsc miasta – Pier 39. To drewniane molo jest pełne restauracji, barów, sklepów z pamiątkami i przeróżnych atrakcji turystycznych. Największą są wylegujące się na drewnianych pomostach, urocze lwy morskie. Jemy tam typowo amerykański lunch w Wipeout Bar & Grill.

Z Fishermans Wharf spacerkiem kierujemy się do Washington Square, Little Italy i Chinatown. Następnie kierujemy się do naszego motelu po samochód i jedziemy do Painted Ladies, czyli uroczych pastelowych domków w stylu wiktoriańskim, które kojarzą mi się z serialem „Pełna Chata”. Jedziemy dalej jeszcze na chwilę do Golden Gate Bridge Vist Point. Dzień kończymy na Baker Beach, która jest świetnym miejscem na popołudniowe spacery i podziwianie Golden Gate Bridge z zupełnie innej perspektywy. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć panoramę na San Francisco ze wzgórza Twin Peaks, niestety wjazd na parking przy nim był zamknięty i zrezygnowaliśmy ze spaceru.

Trasa ok 210 km

Nocleg: Francisco Bay Inn Days Inn Merced / Yosemite Area


# Dzień 9 Merced – Park Yosemite – Three Rivers

Na ten dzień w planach mieliśmy zwiedzanie Parku Narodowego Yosemite. Niestety ze względu na restrykcje związane z covid-19 nie udało nam się wjechać do parku. Aby go odwiedzić trzeba było wcześniej na stronie parku, zrobić rezerwacje na konkretny dzień, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy. Wiec strażnik przy wjeździe na teren parku odesłał nas z kwitkiem. Jak dojechaliśmy do „cywilizacji” gdzie mieliśmy zasięg internetu jeszcze łudziliśmy się, że lekko zmienimy plany i uda nam się odwiedzić Park Yosemite, niestety okazało się, ze najbliższy termin jest dopiero za kilka dni. Szkoda było tracić czas, więc postanowiliśmy jechać dalej do kolejnego parku jaki mieliśmy w planach. Dzień można powiedzieć musieliśmy spisać na straty gdyż nic nie udało nam się zobaczyć, ale mówi się trudno, tak czasem bywa. Największą atrakcją dnia okazał się posiłek w typowym amerykańskim barze niczym z filmów - Happy Burger Diner Mariposa.

Trasa ok 410 km

Nocleg: Sierra Lodge Three Rivers


# Dzień 10 Three Rivers – Park Narodowy Sekwoi – Ridgecrest

Dzień zaczęliśmy od zwiedzania Parku Narodowego Sekwoi. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji… na wjeździe do parku strażnik cofnął nas do miasteczka bo nie mieliśmy łańcuchów na koła. Na szczęście daleko nie musieliśmy się cofać bo jedynie kilka kilometrów. Łańcuchy wypożyczyliśmy w The Geteway Restaurant & Lodge. Jak się później okazało był to bezsensowy wydatek bo do punktów, do których można dojechać zimą dojechaliśmy bez problemu bez łańcuchów, jednak jesteśmy lżejsi o kilkanaście dolarów.


Przy wjeździe do parku zakupiliśmy karnet “America the Beautiful”, który umożliwia nieograniczony wstęp na teren wszystkich Parków Narodowych USA (jest ich 462). Koszt karnetu to 80 USD, ważny jest przez rok, począwszy od daty nabycia. Właścicielem jest jedna, lub dwie osoby, które złożą swój podpis na odwrocie karty. Właściciel może zabrać bez dodatkowych opłat trzy osoby towarzyszące. Na teren parku w ramach “America the Beautiful” można wjechać samochodem prywatnym bądź wypożyczonym. Przy wjeździe otrzymujemy także mapkę ze wszystkimi szlakami.


Sekwoje to największe drzewa na świecie, a park Narodowy Sekwoi jest idealnym miejscem by podziwiać te wspaniałe olbrzymy. Park Narodowy Sekwoi znajduje się w stanie Kalifornia i jest jedną z popularniejszych atrakcji wśród turystów realizujących samochodowy objazd po Zachodnim wybrzeżu USA. Sekwoje to jeden z symboli Kalifornii. Rosną na wysokości pow. 1500 m n.p.m gdzie mają najlepsze warunki. Są to drzewa rosnące nawet 2000 lat i dłużej, a najwięcej okazów znajduje się właśnie w Parku Narodowym Sekwoi. W parku spędziliśmy kilka godzin, odwiedziliśmy najpopularniejsze w nim miejsca, czyli:

  • General Sherman Tree (General Sherman – największe drzewo świata, mierzy 84 metry wysokości, a średnica jego pnia przy ziemi wynosi aż 8 metrów, waży ponad 1200 ton)

  • Big Trees Trail (podczas spaceru tą trasą można zobaczyć wiele ogromnych sekwoi)

  • Tunnel Log (to 84-metrowa przewrócona sekwoja, w której wycięto tunel, by umożliwić przejazd drogą, na którą upadła)

  • The Congress Trail (Od generała Shermana odchodzi Congress Trail, wzdłuż którego znajdują się największe sekwoje w parku. Szlak ma ok. 3,2 km)

Nie udało nam się przejść kilku ciekawych szlaków na które mieliśmy ochotę, ze względu na to że zimą są zamknięte, ale dzięki temu mamy świetny pretekst, aby tam jeszcze wrócić.

  • Grant Tree Trail (General Grant – drugie największe drzewo na świecie, mierzy sobie 81,5 metrów wysokości, liczy 1650 lat)

  • Big Stump Trail

  • Tokopah Falls Trail

  • Moro Rock

  • Hanging Rock

  • Crystal Cave

  • Tharps Log

Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem obraliśmy kierunek na Dolinę Śmierci. Na noc zatrzymaliśmy się w miasteczku Ridgecrest, jest to najbliższa baza noclegowa od parku jaką udaje nam się znaleźć.

Trasa ok 364 km

Nocleg: OYO Hotel Europa Ridgecrest CA - W Upjohn Ave


# Dzień 11 Ridgecrest – Death Valley – Los Angeles

Dzień zaczynamy tradycyjnie od śniadania. Muszę przyznać, że amerykańskie śniadania są chyba najgorszymi na świecie jakie jadłam. Z motelu wymeldowujemy się ok godziny 9:00 i wyruszamy w kierunku Doliny Śmierci. Mamy do przejechania około 160 kilometrów. Po drodze towarzyszą nam widoki ciągnących się kilometrami pustkowi. Troszkę czujemy się jak na innej planecie.


Jeśli nie jesteście fanami zbyt wysokich temperatur – poważnie rozważcie ominięcie tego punktu Dolina Śmierci jest najgorętszym miejscem Ameryki i jednym z najcieplejszych na świecie. Dobrze, że zwiedzamy je zimą , bo latem upały są trudne do zniesienie, potrafią sięgać nawet 50°C. Swoją nazwę Dolna Śmierci zawdzięcza właśnie tym wysokim temperaturom panującym tam przez większą część roku. Dolina leży poniżej poziomu morza, a do tego jest otoczona pasmem gór, to sprawia, że nagrzane gorące powietrze nie znajduje ujścia i krąży po tej wielkiej depresji niczym w piekarniku. Najwyższa zarejestrowana temperatura w okolicy to 57 °C. Tyle pokazały termometry 10 czerwca 1913 roku. Co istotne jest to odczyt w cieniu, a grunt pod stopami może się rozgrzać nawet do blisko 100 °C! Nie dziwię się, że Dolina Śmierci jest częstym tłem wielu filmów. W Dolinie Śmierci zwiedzamy:

  • Mesquite Flat Sand Dunes (nie ma tam żadnego szlaku, można maszerować przed siebie w dowolnym kierunku, troszkę jak na Saharze, a Lelcia wiadomo ma największą radochę z tak wielkiej ilości piasku)

  • Zabriskie Point (to miejsce z niesamowitymi erozyjnymi formacjami skalnymi, a za nimi widok na solną równinę. To chyba najbardziej upodobane przez fotografów miejsce w Dolinie Śmierci)

  • Artist Drive

  • Artist’s Palett (cała pętelka jest niezwykle malownicza… Artist's Palette wygląda jakby matka natura nie mogła się zdecydować na jeden kolor i porozrzucała różne barwy w artystycznym nieładzie. Leży niedaleko Badwater Basin)

  • Badwater (to najniższy punkt poniżej poziomu morza w całej Ameryce Północnej, to olbrzymie solnisko znajdujące się 86 metrów poniżej poziomu morza i jest jednym z najgorętszych miejsc na ziemi).

Parkingi znajdują się przy każdym punkcie widokowym i odległości do pokonania nie są długie. Spacer z parkingu do większości atrakcji nie zajmuje więcej niż 20 min. Warto pamiętać, że większość terenu Doliny Śmierci jest pozbawiona zasięgu telefonii komórkowej, a benzyna na dostępnej stacji kosztuje naprawdę sporo, więc przed wjazdem do doliny warto zatankować samochód do pełna. Baza noclegowa również jest słabo rozwinięta. Na terenie doliny znajdują się raczej drogie miejsca i jest ich zaledwie kilka. Po zachodzie słońca ruszyliśmy w drogę do Los Angeles.


Więcej na temat Doliny Śmierci przeczytacie w artykule "ZWIEDZAMY DOLINĘ ŚMIERCI W KALIFORNII, CZYLI NAJGORĘTSZE MIEJSCE W USA"


Trasa ok 743 km Nocleg: Hollywood Downtowner Inn Ridgecrest


# Dzień 12 Los Angeles - Venice Beach

Zwiedzanie Los Angeles rozpoczęliśmy od Hollywood, bo właśnie tam mieszkaliśmy i od spaceru słynną aleją gwiazd, czyli Walk Of Fame, która ciągnie się i ciągnie. Ogólnie fajnie zrobić sobie spacer po Hollywood Boulevard, poszukać gwiazd ulubionych aktorów i osób związanych z przemysłem filmowym. Kierujemy się również pod Dolby Theatre, gdzie od 2002 roku odbywają się ceremonie rozdania Oscarów. Zaglądamy także do słynnego Chinese Theatre (Teatr Chiński Graumana), gdzie kiedyś odbywały się nie tylko premiery kinowe i imprezy, ale również ceremonie wręczenia Oscarów. Normalnie w tym miejscu są tłumy, jednakże w trakcie naszej wizyta okolica wyglądała na nieco opustoszałą, co jest oczywiście skutkiem pandemii. Wszystko dookoła pozamykane. Nieczynne są wszystkie sklepy z pamiątkami, zamknięte są również wszystkie restauracje w tym McDonalds, akurat w okresie jak byliśmy w Los Angeles, stan Kalifornia był w czerwonej strefie i restauracje mogły działać na wynos lub przyjmować gości w ogródkach, o ile takie posiadały.


Później pojechaliśmy do wcześniej umówionego miejsca wykonać testy przed lotem na Hawaje. Tym razem w wersji polowej. Umówiliśmy się z Panią, która nam je pobierała na parkingu. Początkowo Pani miała przyjechać do nas do hotelu, ale ze względu na to że hotel znaleźliśmy w niezbyt dogodnej lokalizacji to umówiliśmy się po środku drogi. Przed lotem na Hawaje testy PCR były obowiązkowe i należało je wykonać tylko w zatwierdzonych punktach.


Popołudniu udaliśmy się do Venice Beach, które sprawia wrażenie modnego miejsca do bywania w LA i ma swój urok. Ma szeroką, piaszczystą plażę, cudowny długi deptak wzdłuż plaży, którym można iść aż do kolejnej plaży, w Santa Monica. Można też, tę trasę przejechać rowerem, a rowerzystów tam co nie miara. Przy deptaku i plaży znajduje się też bardzo fajny plac zabaw, dla rodziców to niezastąpiona atrakcja. Jak przy każdym plażowym deptaku znajduje się tam sporo sklepików z pamiątkami, sprzedawców swoich obrazów i innych różności, jest też trochę knajp i spory tłum ludzi. Są też charakterystyczne budki ratowników, kojarzące się ze Słonecznym Patrolem. Przyznam szczerze ,że nieco inaczej sobie wyobrażałam to miejsce, a ilość bezdomnych, namiotów itp. nieco mnie przytłoczył. Troszkę był to dziwny obrazek w bogatym Los Angeles i modnym Venice.

Trasa ok 15 km

Nocleg: Hollywood Downtowner Inn


# Dzień 13 Los Angeles - Venice Beach - Santa Monica

Drugi dzień w LA rozpoczynamy od Beverly Hills. Chyba każdy kto oglądał sławny serial „Beverly Hills 90210”, będąc w LA chce zajrzeć do Beverly Hills. Ja będąc wielką fanką tego serialu nie mogłam sobie odmówić przejażdżki po tej części miasta. Najlepiej zwiedzać je samochodem, podziwiając cudowne rezydencje ukryte wśród zieleni. Odwiedzamy Beverly Hills Sign, oraz The Beverly Hills Hotel. Obowiązkowo Udajemy się na słynne Rodeo Drive, przy którym znajdują się luksusowe sklepy znanych marek. To miejsce jednej ze scen „Pretty Women”, gdzie Julia Roberts robiła zakupy. Przy Rodeo Drive znajduje się również znany z tego filmu hotel Beverly Wilshire. Jeśli będziecie w Beverly Hills, koniecznie poszukajcie domku Czarownicy, tzw. Spadena House, który swoją architekturą znacznie wyróżnia się na tle ekskluzywnych willi.

Z Beverly Hills jedziemy jeszcze pospacerować po słynnej Santa Monica Pier, tutaj kończyła się niegdyś historyczna Route 66. Obiad jemy w Bubba Gump Shrimp, które jak zwykle nie zawiodło. Było pysznie.

Dzień kończymy pod symbolem LA, słynnym napisem Hollywood. Dobre miejsce do zdjęć jest łatwo dostępne i spokojnie można tam podjechać samochodem i zaparkować. Wystarczy w GPS wpisać adres „3000 Lake Canyon Drive, Los Angeles”. Zdjęcia można robić z poziomu Lake Hollywood Park, albo podejść kawałek wyżej wzdłuż drogi, aż do zakrętu. W drodze do hotelu jedziemy jeszcze pod Griffith Observatory. Obserwatorium znajduje się na Górze Hollywood w Parku Griffitha. Jest stamtąd świetny widok na Hollywood Sing, oraz na całe miasto, warto tam zajrzeć o zachodzie słońca. My niestety troszkę się spóźniliśmy.

Trasa ok 89 km

Nocleg: Hollywood Downtowner Inn


# Dzień 14 Los Angeles –Honolulu

Rano po 7 dniach oddajemy auto w Budget car rental. Przed nami dość długi lot. Spełniamy kolejne marzenie, lecimy na Hawaje z między lądowaniem Oakland.


Koszta za dwie osoby, plus dwu letnie dziecko:

Noclegi: 3000 zł

Bilety lotnicze 3155 zł

· Cancun – Houston 368,95 USD = 1372

· Houston – LA 478,17 USD = 1783

Inne 8237 zł

Wypożyczenie auta:


bottom of page

Copyright ©2020 by WhereTravelMarta&Lea. Design JB