NIEZAPOMNIANA PODRÓŻ PO AFRYCE POŁUDNIOWEJ – NASZ PLAN PODRÓŻY.
- Marta Burzyńska
- 4 dni temu
- 18 minut(y) czytania

Podróż do południowej Afryki była spełnieniem naszych marzeń – pełna przygód, dzikiej natury i zachwycających krajobrazów. Od dawna planowaliśmy tę wyprawę, a kiedy w końcu nadszedł moment, by wyruszyć, wiedzieliśmy, że czeka nas niezwykła przygoda. Przez miesiąc przemierzyliśmy sześć krajów, odkrywając ich różnorodność i magię. Od tętniących życiem miast Republiki Południowej Afryki, przez bezkresne sawanny Botswany, aż po majestatyczne Wodospady Wiktorii na granicy Zambii i Zimbabwe – każdy dzień dostarczał nam niezapomnianych wrażeń. Eswatini zachwyciło nas spotkaniem z nosorożcami, Namibia oczarowała surowym pięknem pustyni, a safari wśród dzikich zwierząt pozostawiło w naszej pamięci wyjątkowe wspomnienia.
W tym artykule zabierzemy Was w podróż dzień po dniu, dzieląc się naszym szczegółowym planem podróży, praktycznymi wskazówkami i najpiękniejszymi wspomnieniami z tej afrykańskiej przygody. Gotowi na niezapomnianą podróż? Ruszamy!
Nasza trasa obejmowała:
Republikę Południowej Afryki – zwiedziliśmy tętniący życiem Kapsztad, przejechaliśmy malowniczą Panorama Route i przeżyliśmy niezapomniane safari w słynnym Parku Krugera.
Eswatini – odwiedziliśmy dwa niezwykłe parki narodowe: Hlane i Mlilwane, gdzie mieliśmy bliskie spotkania z afrykańską fauną.
Zimbabwe i Zambia – stanęliśmy twarzą w twarz z potęgą Wodospadów Wiktorii.
Botswana – doświadczyliśmy niezapomnianego safari w Parku Narodowym Chobe, obserwując słonie, hipopotamy i bawoły w ich naturalnym środowisku.
Namibia – przez 12 dni eksplorowaliśmy ten niesamowity kraj, podziwiając wydmy Sossusvlei, dziką przyrodę Etoshy i niezwykłe krajobrazy, które na długo pozostaną w naszej pamięci.
Zanim ruszyliśmy odkrywać Afrykę kontynentalną, nasza przygoda zaczęła się na Mauritiusie. To właśnie stamtąd wypłynęliśmy w 12-dniowy rejs ogromnym wycieczkowcem – i był to naprawdę niezapomniany początek! Całą relację z tej podróży możecie przeczytać w artykule: "12-dniowy rejs statkiem Mauritius – Madagaskar – RPA. Nasza relacja dzień po dniu."
Niezapomniana podróż po Afryce południowej – nasz plan podróży
Dzień 1 Kapsztad
Zwiedzanie Kapsztadu rozpoczęliśmy od spaceru po kolorowej dzielnicy Bo-Kaap, słynącej z wąskich, brukowanych uliczek oraz domów pomalowanych na pastelowe kolory, pochodzących z XVIII i XIX wieku. Następnie udaliśmy się do historycznego centrum miasta, gdzie wciąż można podziwiać zabytki z epoki kolonialnej, m.in. Zamek Dobrej Nadziei oraz ratusz górujący nad głównym placem – Grand Parade.
Kolejnym punktem naszej wycieczki był Ogród Botaniczny Kirstenbosch, jeden z dziesięciu narodowych ogrodów botanicznych, uznawany za jeden z najpiękniejszych i największych na świecie. Znaleźć tam można rośliny ze wszystkich regionów Afryki, w tym wiele rzadkich i zagrożonych gatunków. To prawdziwy raj dla miłośników przyrody – zachwyciła nas bujna roślinność, egzotyczne gatunki roślin oraz wspaniałe widoki na Górę Stołową. Spacer po ogrodzie był niezwykle relaksujący, a my cieszyliśmy się chwilą wytchnienia wśród zieleni.
Dzień zakończyliśmy wjazdem kolejką linową na Górę Stołową, by podziwiać zachód słońca. Mieliśmy szczęście, bo widoczność była doskonała, jednak silny wiatr i nasze zbyt lekkie ubrania sprawiły, że nie wytrwaliśmy tam do zachodu słońca. Ostatecznie postanowiliśmy wcześniej zjechać na dół. Bilety na kolejkę kupiliśmy przez internet tuż przed wjazdem – to tańsza opcja niż zakup na miejscu. Warto również pamiętać, że bilety na popołudniowy wjazd (po godzinie 13:00) są jeszcze bardziej atrakcyjne cenowo.
Nocleg: jeszcze na statku (zeszliśmy na ląd po 12 dniowym rejsie...)
Dzień 2 Okolice Kapsztadu
Tego dnia mieliśmy okazję zobaczyć zatokę pełną malowniczych plaż. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od urokliwej plaży Camps Bay, jednej z najsłynniejszych w Kapsztadzie. Roztacza się z niej przepiękny widok na szczyt Lion’s Head (Głowa Lwa) oraz pasmo górskie Twelve Apostles (Dwunastu Apostołów). Camps Bay położona jest w zatoce, dzięki temu morskie wody są spokojne i można w nich bezpiecznie pływać choć woda w Oceanie Atlantyckim jest lodowata i nie zachęca do kąpieli. Na południowym jej krańcu znajduje się naturalny basen przepływowy, z łagodnym zejściem do wody, w którym jest nieco cieplejsza woda.
Następnie udaliśmy się do Hout Bay, skąd wyruszyliśmy w rejs na wyspę Duiker, zamieszkiwaną przez foki przylądkowe. Rejs trwa około godzinę i kosztuje 100-130 ZAR za osobę. Wyspa Duiker to niewielka wysepka, a właściwie kilka głazów, w pobliże których podpływają statki umożliwiając obserwację fok wylegujących się na skałach.
Po rejsie wybraliśmy się na obiad do słynnej restauracji Fish on the Rock, serwującej świeże owoce morza.
Przejechaliśmy też malowniczą trasą Chapman’s Peak, uważaną za jedną z najpiękniejszych tras widokowych na świecie. Droga biegnie wzdłuż stromych, granitowych klifów, aż do miejsca, gdzie spotykają się wody Oceanu Atlantyckiego i Indyjskiego. Po drodze mijaliśmy liczne punkty widokowe i miejsca piknikowe, z których rozpościerały się spektakularne widoki na górzyste wybrzeże Zatoki Hout Bay. Jednym z najpiękniejszych punktów na trasie była panorama Long Beach w Noordhoek. Przejazd tą trasą kosztuje 64 ZAR.
Kolejnym naszym przystankiem była Boulder’s Beach, jedna z najbardziej niezwykłych plaż w Republice Południowej Afryki. Zamieszkiwana jest przez sympatyczne pingwiny afrykańskie, których kolonia liczy około 3000 osobników. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie można podziwiać te urocze ptaki w ich naturalnym środowisku Dzięki drewnianym pomostom można obserwować pingwiny z bliska, nie zakłócając ich naturalnego środowiska.
Ostatnim punktem naszej wycieczki była plaża Muizenberg, słynąca z kolorowych domków plażowych i doskonałych warunków do surfingu. To jedno z najlepszych miejsc w RPA do nauki tego sportu – łagodne i regularne fale sprawiają, że zarówno początkujący, jak i bardziej zaawansowani surferzy znajdą tam idealne warunki. To właśnie tam, według lokalnych opowieści, narodził się surfing w Republice Południowej Afryki.
Dzień zakończyliśmy spacerem i kolacją przy Waterfront.
Nocleg: The Quarter Apartments
Więcej na temat Kapsztadu przeczytacie we wpisie: „RPA – Kapsztad: co warto zobaczyć? TOP 14 atrakcji, które musisz odwiedzić!”.
Dzień 3 Nurkowanie z rekinami Gansbaai
Nurkowanie w klatce z rekinami było naszym marzeniem od dawna. Planując podróż po Afryce, wiedzieliśmy, że Kapsztad to miejsce, gdzie musimy tego doświadczyć. Tak trafiliśmy na Marine Dynamics – firmę, która nie tylko organizuje niezapomniane morskie przygody, ale także angażuje się w ochronę oceanów.
Nasza przygoda rozpoczęła się w niewielkim miasteczku Gansbaai, położonym około 160 km na wschód od Kapsztadu, uznawanym za światową stolicę nurkowania w klatce z żarłaczami białymi. Największą niespodzianką było to, że Lea mogła nurkować razem z nami! Ponieważ nie używa się tam pełnego sprzętu do nurkowania, a jedynie masek, wystarczyło wstrzymać oddech i zanurzyć się, gdy rekiny podpływały blisko.
Zanim wypłynęliśmy, w bazie czekało na nas śniadanie, które było wliczone w cenę wycieczki. Następnie obejrzeliśmy krótki film wprowadzający, dopasowaliśmy kamizelki ratunkowe i kurtki, a potem ruszyliśmy do portu. Kiedy ekipa przygotowywała klatkę, my podziwialiśmy pływające wokół nas foki. Uczestnicy, ubrani w pianki, schodzili do specjalnej klatki zanurzonej w wodzie. Ja drżałam z emocji, a Lea… była absolutnie zachwycona! Widok potężnego żarłacza białego zaledwie kilka centymetrów od twarzy to coś, czego nie da się zapomnieć!
Co ważne – rekiny nie są tam sztucznie dokarmiane. Ekipa wrzuca do wody przynętę, przyciągając ryby, a za nimi pojawiają się te majestatyczne drapieżniki. Wszystko odbywa się w sposób zgodny z zasadami ekoturystyki. Wraz z pierwszymi kawałkami przynęty rzuconymi do wody, napięcie rosło – nagle w morskiej toni pojawiają się pierwsze cienie potężnych drapieżników. To było coś więcej niż ekstremalne przeżycie – to była lekcja szacunku do oceanu i jego mieszkańców. Jestem dumna z naszej małej dziewczynki, że dała radę!
Wracając w kierunku Kapsztadu, zrobiliśmy przystanki przy dwóch plażach. Planowaliśmy również odwiedzić jedną z winnic w okolicy Stellenbosch, ale niestety, gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że jest już zamknięta. Jako ciekawostkę warto dodać, że Stellenbosch to jedno z najważniejszych miast winiarskich RPA – prawdziwe królestwo wina, słynące z malowniczych winnic i doskonałych trunków.

Szybka zmiana planów i na kolację pojechaliśmy do V&A Waterfront – jednego z najpopularniejszych i tętniących życiem miejsc w Kapsztadzie. To malownicze nabrzeże zachwyca wyjątkową atmosferą. Spacerując wśród historycznych budynków, luksusowych jachtów i licznych atrakcji, można poczuć prawdziwy klimat miasta. Nie brakuje tam także doskonałych restauracji, miejsce to szczególnie upodobały sobie sympatyczne foki, które można spotkać w okolicy. Na kolację wybraliśmy się do Fish Market – i to był strzał w dziesiątkę! Jedzenie tam to prawdziwy sztos – świeże, doskonale przyrządzone i pełne smaków. Idealne zwieńczenie pełnego wrażeń dnia.
Nocleg: The Quarter Apartments
Dzień 4 Przelot do Johannesburga
Ten dzień rozpoczęliśmy od śniadania na lotnisku. Jedzenie było smaczne, a ceny, jak na lotnisko, bardzo przystępne. Za śniadanie dla trzech osób z napojami zapłaciliśmy 112 zł. Powoli żegnamy Kapsztad, ale jeszcze wrócimy tu na końcu naszej podróży. Czas ruszać w drogę do Johannesburga – kolejne piękne przygody przed nami!
Po odebraniu samochodu z wypożyczalni, wyruszyliśmy w kierunku Parku Krugera, a dokładniej do miejsca, gdzie nocujemy w okolicach parku. Podróż zajęła nam trochę dłużej, niż powinna – nawet doświadczeni podróżnicy mają czasem wpadki… Zamiast jechać głównie autostradą, spory odcinek przejechaliśmy beznadziejną drogą, ponieważ nawigacja przełączyła się na opcję „unikaj płatnych dróg”.
Nocleg: Ndhula Luxury Tented Lodge
Dzień 5 Park Krugera
Czas na kolejną przygodę – safari w Parku Krugera! Na wjeździe do parku trzeba wypełnić specjalny formularz z danymi pasażerów, numerami paszportów oraz numerem rejestracyjnym samochodu. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 535 ZAR (113 zł), a dla dzieci w wieku 2-11 lat 267 ZAR (57 zł). Bilety są jednodniowe, co oznacza, że płaci się za każdy dzień pobytu na terenie parku.
Park Krugera przywitał nas deszczową pogodą, ale na szczęście szybko zaczęło się wypogadzać i wkrótce zaczęły pojawiać się zwierzęta Do parku wjechaliśmy Numbi Gate, a następnie kierowaliśmy się do Skukuza, gdzie oprócz lodge znajdują się restauracje, sklep i stacja paliw. W sklepie z pamiątkami kupiliśmy Lei mapę parku. Dla nas najważniejsze okazały się strony do zaznaczania zwierząt, które udało nam się spotkać. Dla Lei było to ogromną radością i świetnie motywowało ją do wypatrywania kolejnych zwierząt.
Zaraz po wyjechaniu ze Skukuza spotkaliśmy lwa, a chwilę później dołączył do niego drugi lew. To spotkanie było spełnieniem marzeń! Później spotykaliśmy co chwila kolejnych mieszkańców Parku Krugera. Safari to jedno z najpiękniejszych przeżyć w naszym życiu. To niesamowite uczucie zobaczyć dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku.
W ciągu dnia zrobiliśmy sobie jeszcze jeden przystanek w Skukuza na obiad z widokiem na rzekę i kąpiące się w niej hipopotamy. Jedzenie było bardzo smaczne, a ceny przystępne.
Naszym marzeniem było spotkać "Wielką Piątkę" (Big Five), czyli pięć gatunków zwierząt uznawanych za najbardziej niebezpieczne przez myśliwych. Zaliczają się do niej: lew, lampart, słoń, bawół i nosorożec. Mieliśmy szczęście – już pierwszego dnia udało nam się spotkać całą piątkę! Czas w parku wykorzystaliśmy maksymalnie – jeździliśmy przez 12 godzin, wyjeżdżając o 18:30, dokładnie w momencie, gdy zamykane były bramy parku.
Nocleg: Ndhula Luxury Tented Lodge
Więcej o Parku Krugera przeczytacie we wpisie "Park Narodowy Krugera, RPA – jak zorganizować safari? Informacje praktyczne".
Dzień 6 Panorama Route
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wczesnej pobudki. Po śniadaniu wyruszyliśmy na jedną z najpiękniejszych tras krajobrazowych w Południowej Afryce – Panorama Route w Górach Smoczych. To niezwykle malownicza trasa o długości około 150 kilometrów, oferująca zapierające dech w piersiach widoki na górskie krajobrazy, spektakularne wodospady i imponujący kanion.
Naszym pierwszym przystankiem był Lone Creek Falls, imponujący wodospad otoczony bujną roślinnością. Następnie zatrzymaliśmy się przy Mac Mac Falls, słynącym ze swoich podwójnych kaskad. Kolejnym punktem była Pinnacle Rock, majestatyczna iglica skalna wyrastająca z porośniętej zielenią doliny.
Dalsza trasa prowadziła do Okna Boga (God’s Window) jednego z najbardziej znanych punktów widokowych na Panorama Route. Stąd mogliśmy podziwiać zapierająca dech w piersiach panoramę na rozciągającą się 900 metrów poniżej, równinę Lowveld, przechodzącą przez Park Krugera aż do Mozambiku. Choć widok z tego miejsca jest spektakularny, warto było pójść dalej i przejść szlakiem do Rainforest – niewielkiego tropikalnego lasu deszczowego. Z jego szczytu roztaczała się jeszcze bardziej zachwycająca panorama.

Następnie odwiedziliśmy kolejne malownicze wodospady – Lisbon Falls i Berlin Falls, które zachwycały swoją wysokością i pięknem otaczającej przyrody.
Między Bourke’s Luck Potholes a Three Rondavels zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym Lowveld, skąd rozciągał się spektakularny widok na kanion rzeki Blyde. To miejsce, w przeciwieństwie do innych punktów widokowych, jest całkowicie darmowe. Niestety, nie mogliśmy odwiedzić Bourke’s Luck Potholes - spektakularnych cylindrycznych formacji skalnych wyrzeźbionych przez wodę w korycie rzeki Blyde, ponieważ punkt ten był zamknięty z powodu strajku i zamieszek, które miały miejsce dzień wcześniej. Ostatnim przystankiem na naszej trasie był słynny punkt widokowy Three Rondavels, gdzie podziwialiśmy trzy charakterystyczne szczyty przypominające tradycyjne afrykańskie chaty oraz Blyde River Canyon, jeden z najgłębszych kanionów na świecie. Wieczorem wróciliśmy na nocleg w okolice Parku Narodowego Krugera.
Nocleg: Umbhaba Eco Lodge
Więcej o Panorama Route przeczytacie we wpisie "Co zobaczyć w RPA? Panorama Route – jedna z najpiękniejszych tras w RPA!'"
Dzień 7 Powrót do Parku Krugera
Stęskniliśmy się za Parkiem Krugera, więc do niego wracamy. Przy wjeździe ponownie musieliśmy dopełnić formalności – wypełnić specjalny formularz zawierający dane wszystkich pasażerów oraz numer rejestracyjny samochodu, którym wjeżdżamy o parku. Konieczny był także zakup biletu wstępu (bilety ważny jest tylko jeden dzień).
Tym razem wjechaliśmy do parku przez Phabeni Gate i skierowaliśmy się w stronę Skukuza Rest Camp, gdzie zrobiliśmy krótką przerwę. Następnie pojechaliśmy do Tshokwane, a stamtąd, robiąc pętelkę, dotarliśmy do Lower Sabie, kończąc dzień ponownie w Skukuza Rest Camp.
Safari to jedno z tych podróżniczych doświadczeń, które choć raz w życiu trzeba przeżyć! Park Krugera to jedno z niewielu miejsc w Afryce, gdzie można wyruszyć na safari własnym samochodem. Drogi są dobrze utrzymane, a dzikie zwierzęta można obserwować bez konieczności wynajmowania przewodnika. To jedno z najlepszych miejsc na safari na świecie – w ciągu jednego dnia można zobaczyć imponującą różnorodność zwierząt, w tym Wielką Piątkę (lwy, lamparty, słonie, nosorożce i bawoły), a także żyrafy, zebry, antylopy, hipopotamy i wiele innych gatunków.
Mieliśmy ogromne szczęście, bo udało nam się zobaczyć wszystkie wymienione zwierzęta i znacznie więcej! Spotkaliśmy nawet gatunki, których nazw nie znamy – głównie różnorodne ptaki.
Na noc zatrzymaliśmy się w Skukuza Rest Camp, który, choć oferuje prosty standard, jest bardzo czysty i daje niepowtarzalną możliwość przebywania w sercu parku. Na terenie campu znajduje się również basen, co jest miłym dodatkiem po całym dniu safari. Jednym z największych atutów noclegu w campach na terenie parku jest możliwość wyruszenia na safari godzinę wcześniej – bramy campów otwierane są wcześniej niż główne bramy wjazdowe do Parku Krugera. To daje przewagę w obserwacji dzikiej przyrody o świcie, gdy zwierzęta są najbardziej aktywne.
Nocleg: Skukuza Rest Camp
Dzień 8 Park Krugera – Park Narodowy Hlane (Eswatini)
Dzień rozpoczęłam od bardzo wczesnej pobudki, bo o 4 rano wyruszyłam na poranne safari. Tak wcześnie można wyjechać jedynie na safari organizowane przez park. Koszt takiej wyprawy to 439 ZAR za osobę, a jej czas trwania to około 3 godzin. Tym razem nie miałam wielkiego szczęścia do zwierząt – jeszcze przed świtem spotkałam dwie hieny, a później widziałam słonie, żyrafy i impale. Takie są uroki safari – nigdy nie wiadomo, jakie zwierzęta uda się zobaczyć i gdzie się pojawią.
Na safari wybrałam się sama, bo ani Janusz, ani Lea nie mieli ochoty na tak wczesną pobudkę. Warto pamiętać, że w przypadku zorganizowanych safari zazwyczaj mogą w nich brać udział dzieci powyżej 6. roku życia.
Po moim porannym safari zjedliśmy pyszne śniadanie w Selati Restaurant, mieszczącej się na dawnej stacji kolejowej na terenie Skukuza Rest Camp. Potem nadszedł czas na powolne pożegnanie z Parkiem Krugera.

Ze Skukuzy ruszyliśmy w kierunku Malelane Gate, a po drodze zrobiliśmy krótką przerwę na kawę w Afsaal. Jak wyjeżdżaliśmy z niego dosłownie 50 metrów dalej zauważyliśmy lamparta, który szybko uciekł w wysokie trawy. Po drodze spotkaliśmy jeszcze kilka słoni, ale najpiękniejsze było to ostatnie spotkanie z lampartem, który był bardzo blisko nas. Przed opuszczeniem parku zjechaliśmy jeszcze do Berg-en-Dal Camp, a następnie wyjechaliśmy przez Malelane Gate.
Droga do Eswatini momentami była daleka od ideału. W miejscowości Tonga natknęliśmy się na liczne przeszkody na drodze – powalone gałęzie drzew, rozrzucone kamienie i rozbite szkło. Z tego co udało nam się dowiedzieć, to pozostałości po protestach miejscowej ludności. Granicę RPA – Eswatini przekroczyliśmy bez problemu. Wszystkie formalności zajęły nam zaledwie 10–15 minut. Wszystko przebiegło sprawnie i bez kolejek.
Stęskniliśmy się za zwierzątkami. Zmieniamy park na Park Narodowy Hlane. W jego logo jest lew więc mieliśmy nadzieję, że spotkamy ich tam nieco więcej niż w Parku Krugera. Zaraz po wjeździe do parku przywitało nas stado nosorożców. Tuż za bramą znajduje się jeden z dwóch campów – Ndlovu, w którym się zatrzymaliśmy. Przy campie jest wodopój, przy którym można spotkać różne zwierzęta. Już chwilę po przyjeździe udało nam się wypatrzeć nosorożca!
Następnie ruszyliśmy na krótką przejażdżkę po parku. Podobnie jak w Parku Krugera, można tam poruszać się własnym samochodem. Jest tam mniej zwierząt, niż w Parku Krugera ale też więcej krzaków co utrudnia ich wypatrzenie, zwłaszcza w porze deszczowej. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na przejażdżkę, ponieważ bramy campu zamykane są o 18:00.
Na terenie campu znajduje się restauracja, gdzie można zjeść smacznie i w przystępnej cenie, podziwiając przy tym widok na wodopój. Miejsce jest niesamowite, czuliśmy się jakbyśmy oglądali Animal Planet na żywo – impale, nosorożce i kudu spacerowały tuż przed nami, podczas gdy my wygodnie odpoczywaliśmy na leżakach.
Camp Ndlovu to miejsce, gdzie czas jakby się zatrzymał. Nie ma tu prądu, a jedynym źródłem światła są lampy naftowe, które nadają temu miejscu niezwykły klimat. Nasz domek był ogromny – mieliśmy dwie sypialnie, antresolę z czterema łóżkami, łazienkę i kuchnię. Za nocleg zapłaciliśmy 300 zł, co było świetną ceną za tak wyjątkowe doświadczenie.
Nocleg: Ndlovu Camp
Dzień 9 Park Narodowy Hlane - Mlilwane Wildlife Sanctuary (Eswatini)
Drugi dzień w Eswatini rozpoczęliśmy od porannego safari, które wykupiliśmy w parku. Cena była całkiem przystępna – za 3 osoby zapłaciliśmy 300 zł. Park Hlane podzielony jest na trzy części, które oddzielają bramy. Każda z nich jest ogrodzona i aby się do nich dostać trzeba przejechać przez bramę, którą trzeba otworzyć samodzielnie. W momencie, gdy mieliśmy przejeżdżać przez bramę do części zamieszkiwanej przez lwy, jeden z nich właśnie przechodził tuż obok bramy!
W strefie lwów spotkaliśmy dwa dostojne samce, które przez dłuższy czas były bardzo blisko nas, oraz jednego słonia. Czasem trudno nam uwierzyć, że oglądamy te majestatyczne zwierzęta niemal na wyciągnięcie ręki.
Podczas safari przeżyliśmy również niezapomniane spotkanie z białymi nosorożcami, które są gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Spacer wśród wolno poruszających się nosorożców to coś, co na zawsze zostanie w naszej pamięci. To było absolutnie wyjątkowe doświadczenie. Zwłaszcza, że nie spodziewaliśmy się, że będziemy mogli spacerować pośród nich, na ich naturalnym terenie!
Nasza przygoda nabrała jeszcze bardziej nieoczekiwanego wymiaru, gdy przewodnik zorganizował przerwę na kawę w samym środku buszu! Wyobrażacie to sobie? My – z kubkiem kawy w ręku, a tuż obok nas potężne nosorożce! Na początku mieliśmy pewne obawy, czy to na pewno bezpieczne, ale przewodnik wyjaśnił, że białe nosorożce mają bardzo słaby wzrok i są mniej agresywne od czarnych nosorożców. Oczywiście, cały czas czuwał nad naszym bezpieczeństwem.
Patrzenie z tak bliska na te potężne, roślinożerne ssaki z charakterystycznym rogiem to niezwykłe doświadczenie, które trudno opisać słowami. Niestety, nosorożce są zagrożone wyginięciem, głównie z powodu kłusownictwa, dlatego tak ważna jest ich ochrona.
Więcej o Parku Narodowym Hlane przeczytasz we wpisie "Co zobaczyć w Eswatini? Królewski Park Narodowy Hlane".
Po safari w Parku Hlane ruszyliśmy do kolejnego niesamowitego miejsca w Eswatini – Mlilwane Wildlife Sanctuary. Jest to idealne miejsce dla rodzin z dziećmi, ponieważ żyją tam tylko zwierzęta, które nie stanowią zagrożenia dla ludzi. Dzięki temu można swobodnie spacerować lub wypożyczyć rowery i eksplorować okolicę. W trakcie naszej wizyty spotkaliśmy spacerujące zebry, guźce, impale oraz antylopy gnu (wildebeest). Można też wybrać się na przejażdżkę konną po okolicy.
Noc spędziliśmy w niezwykle klimatycznych beehive huts – tradycyjnych domach ludu Zulu, największej grupy etnicznej w południowej Afryce. Oczywiście, te domki zostały nieco dostosowane do potrzeb turystów – dodano łazienki, ale zachowano ich wyjątkowy charakter. To, co najbardziej nas zachwyciło w Mlilwane, to bliskość natury. Wychodzisz z domku, a tuż przed drzwiami spaceruje zebra albo impala!
Na terenie campu znajduje się również basen, który okazał się idealnym miejscem na relaks po dniu pełnym wrażeń. My pływaliśmy, a w cieniu pobliskich drzew odpoczywała cała rodzina impali – prawdziwy raj!
Nocleg: Mlilwane Game Sanctuary
Dzień 10 Mlilwane Wildlife Sanctuary - powrót do Johannesburga - Lion & Safari Park
Poranek rozpoczęliśmy na pełnym luzie – siedzieliśmy przed domkiem, popijając herbatę i cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Co jakiś czas tuż obok nas przechodziła impala albo guziec, przypominając, jak wyjątkowe było to miejsce.
Powoli żegnamy Eswatini. Choć nasza wizyta była krótka, na długo zostanie w naszych sercach. Przekroczenie granicy ponownie poszło bardzo sprawnie – wszystkie formalności zajęły nam około 15 minut.
Mając kilka godzin do zagospodarowania w okolicach Johannesburga, postanowiliśmy odwiedzić Lion & Safari Park. To kolejna atrakcja na naszej trasie, w której ruszyliśmy na lwie safari. Po parku można poruszać się własnym samochodem lub skorzystać z przejazdu okratowanym pojazdem z przewodnikiem. Spotkaliśmy tam wiele lwów, ale… to już nie było to samo, co w Parku Krugera czy Hlane. Teren jest ogrodzony, a zwierzęta są karmione przez obsługę, co sprawia, że miejsce przypomina bardziej zoo niż prawdziwe safari. Obserwowanie lwów w takich warunkach nie daje tego samego dreszczyku emocji, co spotkanie w naturalnym środowisku. Zdecydowanie wolę obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowisku.
Czy wrócilibyśmy tam drugi raz? Raczej nie. Choć jeśli, ktoś ma do zagospodarowania kilka godzin w okolicy Johannesburga, to może być ciekawa opcja. Szczególnie że samo miasto nie należy do najbezpieczniejszych, a jego zwiedzanie jest dość ryzykowne.
Noc spędziliśmy w hotelu Radisson, położonym bardzo blisko lotniska. To świetna baza noclegowa w okolicy OR Tambo Airport.
Nocleg: Radisson Hotel & Convention Centre, Johannesburg, O.R. Tambo Airport
Dzień 11 Przelot do Victoria Falls
Chwilowo żegnamy RPA i ruszamy do Zambii, Botswany i Zimbabwe, ale na koniec naszej podróży jeszcze tu wrócimy. Po przylocie na lotnisko Victoria Falls wyrobiliśmy wizę Kaza Univisa (koszt 50$ za osobę), która umożliwia wielokrotne przekraczanie granicy Zimbabwe. Jest to szczególnie przydatna opcja, jeśli planujecie dodatkową wycieczkę do Botswany, czy Zambii. Wiza jest ważna przez 30 dni.
Po chwili odpoczynku w hotelu wybraliśmy się na spacer wzdłuż krawędzi Wodospadów Wiktorii, aby podziwiać ich niezwykłe piękno, majestat i potęgę. Od strony Zimbabwe można zobaczyć najbardziej rozległą panoramę wodospadów.
Wodospady Wiktorii (Victoria Falls) to jeden z największych i najbardziej spektakularnych wodospadów na świecie. Mają około 1,7 km szerokości oraz 108 metrów wysokości. Położone są na rzece Zambezi, na granicy Zimbabwe i Zambii, a zwiedzać można je z obu stron. Od strony Zimbabwe trasa widokowa ma 1,7 kilometra długości i znajduje się na niej 15 punktów widokowych. Im bliżej wodospadów znajduje się punkt, tym silniejsza bryza unosi się w powietrzu – można się tam nieźle zmoczyć!
Wodospady Wiktorii zostały odkryte w 1855 roku przez szkockiego podróżnika i misjonarza Davida Livingstone’a, który nazwał je na cześć królowej Wiktorii. W 1989 roku Wodospady Wiktorii zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To także jeden z siedmiu naturalnych cudów świata.
Na zakończenie dnia odwiedziliśmy Lookout Café – restaurację z tarasem widokowym, skąd roztacza się zapierający dech w piersiach widok na malowniczy kanion rzeki Zambezi oraz most graniczny łączący Zimbabwe i Zambię. To idealne miejsce, by w spokoju nacieszyć się niezwykłą scenerią i podziwiać potęgę afrykańskiej natury.
Nocleg: The Shrub Lodge
Dzień 12 Safari w Parku Narodowym Chobe
Wcześnie rano wyruszyliśmy na wycieczkę do Botswany. Przejazd z Victoria Falls zajął nam około godzinę. Przekroczenie granicy jest trzyetapowe: najpierw trzeba zdezynfekować buty, potem jest kontrola zdrowia i na końcu jest kontrola paszportowa. Wszystko poszło bardzo sprawnie i szybko, jakieś 10-15 minut i byliśmy w Botswanie.
Travel Tip jeśli podróżujecie z dziećmi: Przy przekraczaniu granicy z Botswaną musieliśmy okazać akt urodzenia Lei. Warto pamiętać, by mieć ten dokument przy sobie - przetłumaczony na język angielski, ponieważ w Afryce kilkukrotnie okazał się niezbędny. Bez niego mielibyśmy problem z przekroczeniem granicy. Takie przepisy są, aby przeciwdziałać przemytom dzieci.
Naszą krótką przygodę w Botswanie rozpoczęliśmy od safari w Parku Narodowym Chobe. To najstarszy i trzeci co do wielkości park narodowy w Botswanie. Jest to jedno z największych skupisk dzikich zwierząt na kontynencie afrykańskim oraz jeden z największych rezerwatów przyrody na świecie. Kolczaste zarośla, gęste krzewy, rozległe bagna i sawanny poprzecinane siatką rzek tworzą idealne warunki dla setek gatunków zwierząt.
Park słynie z największej populacji słoni w całej Afryce, a także różnorodności ptactwa oraz dzikiej fauny. Spotkać tam można lwy, hieny, lamparty, zebry, żyrafy, likaony (dzikie psy afrykańskie), różne gatunki antylop, stada bawołów i wiele innych afrykańskich ssaków.
Po safari mieliśmy krótką przerwę na lunch w „Mowana Safari Resort & Spa”, a następnie wyruszyliśmy na popołudniowy rejs po rzece Chobe. Podczas rejsu mieliśmy okazję zobaczyć niektóre z zamieszkujących ten obszar zwierząt, w tym hipopotamy, krokodyle, bawoły i słonie. Chobe to jedno z nielicznych miejsc, gdzie można obserwować hipopotamy przebywające poza wodą w ciągu dnia. Rzeka stanowi także siedlisko dla licznych gatunków ptaków, w tym bielika afrykańskiego.
Nocleg: The Shrub Lodge
Dzień 13 Wodospad Wiktorii od strony Zambii
Dzień rozpoczęliśmy od relaksu nad basenem. Muszę przyznać, że trafiliśmy na świetny nocleg – z naszego pokoju mieliśmy bezpośrednie wyjście na basen. Dodatkowym atutem było to, że podróżowaliśmy poza sezonem, więc byliśmy jedynymi gośćmi i mieliśmy obiekt praktycznie na wyłączność.
Koło południa zamówiliśmy taksówkę, która zawiozła nas na most graniczny łączący Zimbabwe i Zambię. Tam przesiedliśmy się do drugiej taksówki, która przewiozła nas między przejściami granicznymi, a następnie trzecią taksówką kontynuowaliśmy podróż po Zambii.
Zwiedzanie Wodospadów Wiktorii od strony Zambii oferuje zupełnie inną perspektywę niż od strony Zimbabwe. Choć większa część wodospadu znajduje się po stronie Zimbabwe, to w Zambii można podejść znacznie bliżej i poczuć ich siłę na własnej skórze. Przez miejscową ludność wodospady zwane były od zawsze Mosi-oa-Tunya, czyli „Dym, który grzmi”. Lokalna nazwa odnosi się do huku wodospadu i mgły, która stale się nad nim unosi.
Największą atrakcją po stronie Zambii jest Knife-Edge Bridge – most zawieszony nad przepaścią, z którego roztaczają się spektakularne widoki na Rainbow Falls. Można stąd również zobaczyć Danger Point oraz przepaść poniżej. Przejście mostem to niezapomniane doświadczenie – w zależności od pory roku można tam kompletnie przemoknąć od mgły wodnej, a samo przejście dostarcza sporej dawki adrenaliny. Osoby z lękiem wysokości mogą mieć trudności z pokonaniem tej trasy.
W porze suchej (od września do grudnia) po stronie Zambii odsłania się więcej skał, a przepływ wody jest znacznie mniejszy. W tym okresie ogromną atrakcją jest Devil’s Pool – naturalny basen skalny tuż na krawędzi wodospadu. Najodważniejsi turyści mogą w nim pływać tuż nad przepaścią, zabezpieczeni przez lokalnych przewodników. My niestety z tej atrakcji zrezygnowaliśmy ze względu na wysokie koszta, a dodatkowo nie mogliśmy iść tam z Leą, przez co tak naprawdę tylko jedno z nas mogło skorzystać z tej atrakcji.
Dodatkową atrakcją po stronie Zambii jest Boiling Pot – miejsce u podnóża wodospadu, gdzie rzeka Zambezi tworzy silne wiry wodne. Prowadzi do niego dość stromy szlak trekkingowy, który zapewnia zupełnie inną, bardziej surową perspektywę wodospadu.
Po spacerze nad Wictoria Falls nasz kierowca zabrał nas na krótką przejażdżkę po Livingstone, jednak jeśli macie mało czasu, można sobie je odpuścić – naszym zdaniem miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
Na obiad wróciliśmy do Victoria Falls i odwiedziliśmy restaurację Three Monkeys, którą serdecznie polecamy. Menu opiera się głównie na burgerach i pizzy, ale jedzenie jest naprawdę smaczne.
Na zakończenie dnia ponownie wybraliśmy się do Lookout Café, by podziwiać zachód słońca nad kanionem rzeki Zambezi – to miejsce nigdy się nie nudzi!
Nocleg: The Shrub Lodge
Dzień 14 Rejs po rzece Zambezi
Ten dzień postanowiliśmy poświęcić głównie na odpoczynek. Większość czasu spędziliśmy nad hotelowym basenem, regenerując siły po intensywnych dniach zwiedzania. Polataliśmy też dronem nad Wodospadami Wiktori. Po południu wybraliśmy się na rejs po rzece Zambezi – jednej z najbardziej malowniczych atrakcji w okolicy. Była to doskonała okazja, by podziwiać afrykańską przyrodę z zupełnie innej perspektywy.
Statek wypłynął wczesnym popołudniem, a my mogliśmy delektować się spokojnym rytmem rzeki, leniwie sunąc po jej wodach. Widoki były przepiękne – mijaliśmy rozległe równiny, zielone wyspy oraz wysokie trawy porastające brzegi Zambezi. Podczas rejsu mieliśmy okazję zobaczyć hipopotamy wynurzające się z wody oraz krokodyle wylegujące się na brzegu. Nie zabrakło też licznych gatunków ptaków, które są charakterystyczne dla tego regionu.
Jednak jedną z największych atrakcji była wszechobecna cisza i spokój, przerywane jedynie odgłosami natury i delikatnym szumem wody. Na pokładzie serwowano przekąski oraz zimne napoje, co pozwoliło nam jeszcze pełniej cieszyć się atmosferą tej niezwykłej przygody.
Po dwóch godzinach na wodzie wróciliśmy na brzeg, pełni wrażeń i zachwyceni pięknem otaczającej nas natury. Rejs po Zambezi to obowiązkowy punkt programu dla każdego, kto odwiedza ten region – niezwykle relaksujące i niezapomniane doświadczenie!

Nocleg: The Shrub Lodge
Dzień 15 Przelot do Johannesburga
Tego dnia nie planowaliśmy żadnych atrakcji. Poranek spędziliśmy na relaksie i zabawie przy hotelowym basenie. Wczesnym popołudniem udaliśmy się na lotnisko, skąd wylecieliśmy do Johannesburga, który był jedynie punktem przesiadkowym przed kolejnym etapem podróży – lotem do Windhoek w Namibii następnego dnia. Za transport taksówką na lotnisko zapłaciliśmy 25$.
W Johannesburgu nie wynajmowaliśmy samochodu. Wybraliśmy hotel oferujący bezpłatny transfer lotniskowy, co znacznie ułatwiło organizację pobytu. Wieczorem, za niewielką opłatą, pojechaliśmy Boltem na kolację do restauracji serwującej sushi w formule „all you can eat”. Miejsce okazało się całkiem przyzwoite. A ja jako prawdziwa fanka japońskiej kuchni byłam stęskniona z tymi smakami.
Nocleg: Premier Hotel O.R. Tambo
Naszą podróż po Afryce południowej kontynuujemy w Namibii. Część dalsza w artykule "NAMIBIA Z DZIECKIEM – 12 DNIOWY PLAN PODRÓŻY"
Comments